środa, 11 stycznia 2012

Ciąg dalszy Księgi I "U źródeł istnienia" cz.3

             Tysiące  mogił  i  cmentarzy, szarże  i  krew  i  ruin  sterta.
Monarchie  wzięły  się  za  bary, aż  Europa  głucho  jękła.
Lat  prawie pięciu trzeba  było, by  piekło  zgasło  pod  zenitem.
Kazimierz  miał  lat  osiem  tylko. Nie  wciągał  go  ten  pojedynek.
A  wojna  trwała, kołysała  chorągwie  i  proporce  w  biegu,
jazda  z  pikami  szarżowała , piechota  gdzieś  szła  na  bagnety.
Wyburzał  się  porządek  stary , nowy  się  jawił  w  trupów  stosie
i  w  osiemnastym  się  skończyła . Nareszcie  było  po  chaosie.
              Polska  ujrzała  światło dzienne, jak  zmartwychwstały , z  grobu  wstała .
Polskie  jawiły  się  sztandary  i  polska  mowa  znów  nastała.
Nadziei  wielkich  wzniósł  się  balon . I  odbudowa. I  marzenia.
Kazimierz  już  miał  lat  czternaście . Życiowe  czynił  wyliczenia.
Zrozumiał , że  u  progu  życia, gdy  się  mężczyzną  zaczął  stawać ,
to  przywrócono  mu  Ojczyznę . Może  się  ziścić  marzeń  gama .
W  bagażu  wiedzy , to  Kazimierz , jak  to  za  Austrii  było  w  modzie,
miał  klasy  trzy , te  podstawowe . To  mało , nie raz  później  powie.
W  dzień  któryś  ojciec  go  zagadnie :
- Na  szkoły  nie  mam !  A  więc, Kaziu  pójdziesz  na  szewca  lub  na  krawca .
  Na  czeladnika  Cię  przekażę . Wybieraj ! Jeśli  tego  nie  chcesz, nic  więcej  nie  mam  Ci  do dania.
  Nie  chcesz  ?  Paś  krowy ! Potrzebują  dzisiaj  pastuchów  do  pasani.

Ni  szewc , ni  krawiec ! Lecz  cóż  robić ? Z  dwojga  jak  gdyby  tego  złego
Kazimierz  wnet  wybierze  krawca . Sposobił  będzie  się  do  niego.
A  po  trzech  latach  dyplom  wielką  literą  o  nim świadczy,
że  ma  już  zawód . Później  w  życiu  nawet  na  niego  nie  popatrzy .

               A  kolej  dalej  będzie  modna  na  pograniczu  Czech  i  Moraw.
Bałkany  otwarte  na  handel. Kazimierz  więc  wśród  częstych rozpraw
nad  swą  przyszłością i  swym  losem  kolei  na  końcu  zawierzy .
Później  się  dowie  od  Józefa , też  na  kolei  mu  zależy ,
starsze  rodzeństwo  się  przyżenia . To  w  Polskę  jadą , to  w  kraj  świata.
Najmłodsi  obaj  pozostaną  w  domu  na  ojca  starsze  lata .
Jest  tajemnicą  i  jest  klątwą owego  czasu , tamtych  przemian,
że  choć  wujowie  to i  ciocie - czemu  do  dzisiaj  ja  ich  nie  znam ?
Kazimierz  wszakże  to  mój  ojciec . Wtedy  nie  było  mnie  na  świecie,
gdy  młodość  jego  opisuję . Jeszcze  się  nawet  nie  ożenił .
Z  Józefem  tak  we  dwójkę  trwali, jak  gdyby  obcy  w  tej  rodzinie,
a  dziadek  mój  w  lata  obrastał . Oglądał  się  gdzieś  za  chatyną .
Wreszcie  po  drugiej  stronie  miasta  domek  buduje , doń  się  wnosi
i  po  raz  drugi  w  swoim  życiu  do  małżeństwa  się  sposobi .
Z  tą  drugą  żoną  ma  dwóch  synów . Kazek  i  Józek  są  na  boku.
Już  strawa  dla  nich  nawet  zimna  i  ojca  mniej  życzliwe  oko. (...)
               Kazimierz  już  dwudziestkę  mija , ojcowski  dom  opuszczać  myśli.
Szuka  kobiety , tej jedynej, z  którą  się  szczęście  w  życiu  przyśni.
W  którąś  niedzielę , w  czas  zabawy, orkiestra  gdy  gra  raźną  polkę ,
Kazimierz  nagle ją  obaczy : to  jest  ta  moja - powie  sobie .
A  potem taniec,  walc  za  walcem  i  umówienia  i  spotkania,
a  później  pójdą  przed  ołtarze  na  złe  i  dobre  siebie  zbratać .
Spokojne  dziewczę , bez  rodziców , z  piętnem  macochy  przy  pamięci.
Aniela  wie, co to jest  praca , co  trud, wysiłek , jak  głód  gnębi.
Od  młodych  lat  schylała  barki  na  pańskim  za  ten  marny  grosik.
Upodobała  sobie  Kazka . Do  Żegiestowa  się  przenoszą .

               W  willi  "Halina" , ponad  stacją  we  dwoje  zakładają  życie.
Kazimierz  będzie  bagażowym . Anieli  przypadł dom , dobytek.
Z  dobytku  pies  był , buldog  srogi , niejeden Żyd go popamiętał ,
jak  mu  obrywał  nogawicę . Były  indyki  i  kurczęta.
Wieczorem  zaś  oboje  snuli  plany  na  przyszłość , horoskopy.
Aniela  książki połykała , nie  było  jej  ukończyć szkoły .
Tak to , gdy  w  Polsce jedna  z  rodzin  kładła  fundament  pod  swe  bycie.

               W  Niemczech  już  Hitler  był  u  władzy. Sposobił  on  się  należycie.
Stal  i  łożyska , nafta , ropa . Rósł  przemysł  groźny  jakby  wicher,
w  prasie  czytano  coraz  częściej : Ribbentrop, Himmler , Goring , Goebbels.
Dyplomatyczny świat  czuł  groźbę , lecz  jeszcze  stał  nad  globem  pokój ,
jak  gdyby  w  Europie  cicho , jakby  nie  spieszno  do  ukropu.
Jeszcze  poselstwa  szły  i  gońce i konferencje  z  wiatami ,
jeszcze  z  nadzieją  świeci  słońce  i  spokój  jest  nad  Polakami,
jeszcze  orlica  białopióra  z  Bałtyku  sięga  aż  po  Tatry .

                Tak  Kazimierza  i  Anieli  droga  życiowa  ich  otwarta .
A  w  Żegiestowie , pięknym  wzgórzu , co  Poprad  go  podmywa  wartki,
wille  budują  się  olbrzymie . Idą  przekazy , idą  paczki .
Kazimierz  pracy  ma  po  rzęsy . Zmęczony  do  domu  powraca.
Tak  lat  trzydziestych  czas  przepływa . Zabawa, uśmiech , sen  i  praca.(...)
               Tak  to  od  lata aż  do  lata  mieszkają  w  małym  tym  zaciszu .
Nastaje  rok  trzydziesty  czwarty  i  żona  się  mężowi  zwierza :
- Zostałam  matką . Co to będzie ?  Nie  mamy  kąta , własnej ściany .
- Ciesz  się  , a  nie  martw !  - mąż  odpowie . Miesiące  szybko  tak  mijały.
Bo  gwoli prawdzie  i  żeby  to nie wyglądało , jak  zagadka ,
Kazimierz  bowiem  to  mój  ojciec , Aniela  zaś  to  moja  matka .
               W  trzydziestym  piątym  w  Nowym  Sączu , w  szpitalu  się  narodzi  człowiek .
Będzie  to chłopak , a  na  sali  gromadny  słychać  cienki  głosik ,
same  dziewczynki  wokół  niego . On  jednak  tym  się  nie  rozczula .
Jak  ryknie  płaczem . Inne  matki krzykną - toż  przecież  Kiepura !
W  pierwsze  minuty  tak on  został  przez  młode  matki  powitany,
nie  dziw, bo  właśnie  w  owym  czasie  Kiepura  zbierał  wielkie  laury
za  oceanem , w  Europie , na  wszystkich wtedy był on  ustach.
Lecz  co  zawinił  niemowlaczek , że  tak  gwałtownie  rozwarł  usta ?
Może  się  cieszył , że  istnieje ? A  może  płakał , że  mu  zimno ?
A  może  głodny  był  po prostu. Może  mu  również było  dziwno .
Owo  z  powieści  wiem  matczynej . Z  Kiepurą  jakby  to  spotkanie .
Na  chrzcie  mu  dano  Aleksander . Tak  się  zaczyna  moje  trwanie .
               W  willi  "Halina"  coś  płakało, nocami  darło  się , aż  zgroza,
bo  było  to rozdarte dziecko. Płaczliwy  strasznie  był  to  chłopak .
Do  chrzcin  przygotowania  w toku . Jest  lipiec, lato  długie , rzadkie.
Pani  sędzina  się  zaprasza, że  będzie  chrzestną  matką .
Ojca  chrzestnego  też  wybierze  do swego  wieku, swego  stanu ,
Lwowskiego  aż  skądś  profesora . Wsiadają  z  dzieckiem  do  powozu .
Wozak , zaś  co  dorożką  jedzie , mówi, że  wnet  upadnie  Polska .
Miał  jednak  pecha  Aleksander.  Czy  nie  za  wcześnie  go to  spotka ?(...)

               A  w  świecie  czas  ów  następował , co  początek  ma  z  Hellady.
Igrzyska  olimpijskie  z  wolna  któreś  z  kolei  się  zbliżały .
Berlin  miał  być  ich  gospodarzem. Olbrzymi  stadion  i  trybuny
czekały  na  znicz  olimpijski  aż  z  Grecji  tutaj  przyniesiony .
Z  góry  Olimpu  szła  sztafeta . Naonczas  w  Grecji  pokój  stawał ,
mężczyźni  rzucali  orężem  i  pokojowa  kwitła  sprawa .
To  czas  zbratania  był , zawodów. Berlin  miał  inna  atmosferę,
na  tym stadionie  wiele  wiecy   odbyło  się  zaledwie  przedtem .
A  kiedyś  stanął  pośród  bieżni , choć  stadion  pusty , toś  głos  słyszał .
Ostry , grożący , bełkotliwy :  Hitler  nie  jeden  raz  tu  krzyczał ,
coś  o  wielkości   Niemiec  mówił  i  że  przestrzeni  im  potrzeba,
że  inne  grożą  im  narody. Że  do  obrony  czasu  trzeba.
A  tłum  tysięczny  patrzył  w  wodza  jak  w  bóstwo  jakieś . Las  sztandarów
z  swastyką  wokół  wiatr  kołysał  i  groźniał  na  stadionie  naród .
Teraz  sportowcom  stadion  będzie, sportowe  będą  tu  zmagania.
Powoli , z  wolna  czas  nadchodził  otwarcia  owej  olimpiady .
Trzydziesty  szósty. Masa  ludzi  zjechała  nagle  do  Berlina,
sportowcy  z  obydwu  półkuli . Sam  Fuhrer  otwiera  igrzyska.
Była  to  olimpiada  dziwna  w  lesie  sztandarów  z  swastykami ,
a  dla  niemieckich  zawodników  z  niemilknącymi  oklaskami .
Nos  dziennikarki  szybko  wyczuł, że  olimpiada  jest  niemiecka.
Coś  się  czaiło  nad  stadionem , nad  tą  ogromną  wielką  niecką .
Coś , co  gasiło  ducha  sportu , innym  symbolem  powiewało.
Taką  to  do  historii  przeszła  owa berlińska  olimpiada .

C.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz