Nastaje rok trzydziesty siódmy. Od Niemiec coraz groźniej pachnie.
Dwuletni Alek cóż wie o tym ? W któryś dzień ujrzy swego brata Ryszarda.
Małe niemowlątko. Bawić by się chciał nim jak lalką .Rodzice kupią cacydełka .
On wie już co to są zabawki. Jakiś motocykl i żyrafa ,jakiś samochód , modny Opel.
Będzie tym jeździł , potem rzucał , taki jest przecież mały człowiek.
Na końcu roku będzie gwiazdka , choinka pełna ozdób błyska,
lampiony w pamięci zapisze i w świadomości zapamięta .
Józef , brat Kazimierza , również ożeni się , jego czas przyjdzie
i zjadą z żoną do "Maryśki" . Radośnie będzie wtedy wszystkim.
Wielu przyjaciół w Żegiestowie poznają wnet moi rodzice .
Dopiero wojna to rozgoni . Nie pozbierają się już wszyscy .
Nie siądą razem tak za stołem, sto lat nie zagrzmi pieśni echem .
Lecz ten czas jeszcze jest przyszłością . Zwykłego życia są uciechy .
Praca i dom i wychowywanie dwóch synów , czasem czas na karty,
to znowu czyjeś imieniny , to jakieś bale , jakieś rauty .
Pamiętam któreś popołudnie, w niedzielę , z matką nad Popradem.
Jak na dwóch kocach baraszkuję , matka na słońcu się opala .
Strój kąpielowy , a na głowie , do dziś pamiętam , barwny czepek .
A potem w fali zwinnie pływa . Do dzisiaj utkwił mi ten szczegół .
Pamiętam jak wybuchła kłótnia przy zwykłych kartach , jak to będzie ?
Czy przyjdzie Anglia nam na pomoc ? Jaka to Anglia , sobie myślę .
A później to ktoś dodał : - Francja . Co to za panie , myślę sobie .
Tak w młodych latach już historia czyniła ze mnie patriotę .
A potem długo w noc myślałem , toż przecież w domu jest w porządku .
Jak nam pomoc jest potrzebna ? Ta jakaś Anglia , Francja z boku ?
Po co nam w naszym domu panie o jakichś dziwnych tak imionach ?
Moją się myślą nikt nie martwił, nawet nie wiedział o jej tropach.
I coraz częściej , wszak pamiętam, to słowo : wojna , naokoło .
Już nawet gości mniej zjeżdżało do żegiestowskiego kurortu .
I coraz częściej się słyszało , gdy dwóch się spotykało mężczyzn,
że - My , guzika nie oddamy ! Znów guzik moim był nieszczęściem.
Jaki to guzik ? Komu mamy oddać go ? Guzik przecież nic to .
A my go jednak nie oddamy ? Ale ci starsi ze mnie szydzą .
Uparli się , myślałem wtedy , by opowiadać mi zagadki , więc byłem
zły i nadąsany . Aż w jeden dzień spytałem matki :
- Mamo, więc powiedz, po co w końcu jest nam potrzebna Anglia, Francja ?
Czy w naszym tu maleńkim domu nie dość jest dla nas tylko miejsca ?
I gdzie te panie spać tu będą ?
Matka się tylko uśmiechała .
- Głuptasku , zostaw te historie . - po włosach czule mnie pogłaskała .
- No , ale mamo , powiedz wreszcie, czy tak potrzebne nam guziki ,
że ani jednego nie oddamy ? Czemu są wszyscy tacy brzydcy , z guzika jakiś
problem czynić ?
- Oj, ty głuptasku - szepcze matka - czas przyjdzie , wszystko sam zrozumiesz .
I znów mnie czule pogłaskała .
Największą jednak miałem radość z olbrzymim psem , co zwał się Bobek .
Przemierzać ogród , patyki rzucać a pies przynosił je do kolan.
Znów wskoczył na mnie i przewrócił , a potem kładł się tuż na trawie.
Tak czas upływał na beztrosce, śmiechu , bieganiu i zabawie .
Lecz raptem , bo historii koła nie zahamujesz i nie wstrzymasz , nastawał
trzydziesty dziewiąty . Ustały śniegi . Przeszła zima .Wiosna się roztaczała wokół zapachem,
kwiatem , ptaków śpiewem .
Po wiośnie lato nastawało ciepłe , upalne jak Wezuwiusz .
Tysiące ludzi znów zjechało , bo kurort dawał siły , zdrowie .
Nic się w zasadzie nie zmieniło w tym przedwojennym Żegiestowie .
A tylko moje małe zmory , ta jakaś Francja i ta Anglia ,
słyszałem wszędzie je naokół , z baterii nawet małego radia .
Więc coraz bardziej się dziwiłem , dlaczego starsi w takiej zmowie.
Dlaczego oni się uprali ? Te panie miałem ciągle w głowie .
Nienawidziłem ja ich bardzo . Jakby mi miały coś zabierać .
Taka się wtedy w owym mieście rodziła nowa atmosfera .
A matka mnie uczyła wiersza , tak :
- Kto ty jesteś ? Polak mały ...
Po kilku powtórzeniach wreszcie wiersz był już jak mój prawie cały .
A matka rzekła :
- Wiesz co , dziecko , masz dobrą pamięć . Może kiedyś ty na człowieka
w życiu wyjdziesz . O ile w świecie nie będzie biedy .
Przeminął lipiec , nastał sierpień . Upalne dni, upalne noce .
A ja bawiłem się jak dziecko , jak dziecko swego chciałem dociec.
A nie wiedziałem , bo skąd mogłem, że na zachodniej gdzieś rubieży,
jak najstraszliwsza jakaś bestia , Germania na mnie zęby szczerzy.
Ja nie wiedziałem, byłem dzieckiem , że tam rozkręca się machina,
miliony koni mechanicznych ma Europę z ziemią zrównać .
Ja nie wiedziałem , taki mały , że wyrok na mnie jest wydany ,
i że to kwestia jest miesiąca . Że znowu zacznie krwawić naród.
Sierpień powoli się przechylał , stał na półmetku wciąż gorący ,
a mnie w pamięci się nie śniło : ostatni miesiąc mój wolności .
W słońcu nadziei , w ciszy domu , w ufności w obliczu rodziców,
że będę długo musiał czekać, ażeby znów miesiąc taki przyszedł .
Kończył swój bieg sierpniowy miesiąc trzydziestych lat , w dziewiątym roku.
Pod jego koniec, w któryś ranek , ojciec do domu raptem wskoczył .
- Matka ! - zawołał jedno słowo . Krótkie , chrapliwe , straszne : - wojna !
I stał się rwetes nagle w domu . Pierzchła zeń cisza i zbiegł spokój .
Szukanie waliz . Potem szybko , to co pod ręką . Ja płakałem , że gdzieś
motocykl się zapodział .
- Nie marudź ! - krótko usłyszałem .
Tak dwoje ludzi z dwojgiem dzieci , w rękach toboły i walizki leciało.
Nieopodal dworzec . W pociągu się znalazłem szybkim .
Runęło nagle coś nade mną , marzenia me się zawaliły .
Nerwowe życie mnie rozbodło , ten pośpiech walił we mnie z siłą .
Po co jedziemy ? Gdzie ? Dlaczego ? Tak w Nowym Sączu żeśmy wysiedli.
Ktoś wozem podwiózł nas kawałek . Resztę zaś drogi żeśmy przeszli .
Homrzyska . Jedna z małych wiosek . Nawóz czuć wokół i gnojówkę .
I nocnik się nam gdzieś zapodział . A trzeba raptem robić kupkę .
Pamiętam ,że za żadne cuda nie chciałem zrobić bez nocnika .
Takie problemy miało dziecko . Z bratem patrzymy do kurnika
i wszystkie kury wypuszczamy . Chwytano je po nocnej porze.
A potem do jakiegoś domu obydwaj żeśmy chcieli dobiec .
Brat się przewrócił , ja dotarłem i otworzyłem drzwi powoli,
a izba wypełniona chłopstwem , gęsto , prawie głowa przy głowie .
W głębi głos jakiś , jak złowieszczy , coś niezrozumiałego krzyczał .
Po latach ojciec mnie wyjaśni , że wtedy to przemawiał Hitler .
A chłopi stali tak , jak gdyby wszystko im było zrozumiałe .
A potem to się obudziłem w tym obcym domu w białe rano.
Ujrzałem krowy, owce , konie . Króliki małe w klatkach stały .
Aleśmy z bratem mieli radość . Ile przestrzeni do zabawy.
Hasać po łąkach , baraszkować . Swojskiego chleba gruba pajda .(...)
Staje się w końcu już raz któryś , tragicznie staje się dziejowo,
że na rubieże z białym orłem nastaje znowu obcy człowiek .
Już po raz któryś ktoś podskoczy do gardła Rzeczypospolitej.
Czyż fatum jakieś zawisnęło nad tym narodem z dorzecza Wisły ?
Jak cofnąć się do wstecz , do dziejów , w czasy jak cofnąć się Mieszkowe,
nad Odrą były już zasieki , by w nie obcy wszedł człowiek .
A później leźli do nas wszyscy : Szwedzi i Turcy , Niemiec , Tatar.
Dlaczego ziemia ta ich nęci , a życie nasze im przeszkadza ?
I tak Sarmata siejąc , orząc , szabelkę trzymał przy swym boku.
Uważnie patrzył na horyzont , czy nie nadciąga znowu horda ,
a zasypiając w własnej chacie , pilnie nadstawiał nocą ucha ,
czy groźny nie narasta tętent , ranny nie wbiegnie do chaty sługa .
Miodem i mlekiem plenna ziemia pachniała wszystkim naokoło .
Wabiła hordy i najeźdźców i Polak musiał stawiać czoła . (...)
A nad Popradem stanął człowiek : hełm , but podkuty , pies u boku .
Pogodził wnet się górski naród , że znowu lata są zaboru .
Narastał bunt, lecz cichy jeszcze , jeszcze zwiastunów brak na zewnątrz.
Gdy to nastąpi , niespokojna na ziemiach tych zacznie być Rzesza .
W macochy matki małym domu tu na Homrzyskach mało miejsca.
Rodzice mówią , jeszcze trochę , a już będziemy stąd wyjeżdżać .
Ich myśli ciągu już nie pomnę , lecz nie wesołe mieli miny .
Niepewność jutra , a tu przy nich maleńkie jeszcze dwie dzieciny .
Nie wszystkie słowa ich pamiętam, ale to słowa były smutne,
coś , że rząd zdradził , żeśmy słabi , sojusze , że były wierutne .
Lecz co dzień nowy ranek wstawał i życie w garście trza ujmować.
Ujmował naród, jak kto umiał . Szła jesień . Zbiory zebrać z pola był czas.
I w zwykły dzionek któryś znów pakowanie i walizki , z powrotem
znów do Żegiestowa wiózł nas miarowo pociąg szybki .
Wracałem , nie myślałem o tym, w mieścinie tej że będą zmiany,
że pociąg tylko dotąd jedzie , bo tunel znów zaminowany ,
że ujrzę jakichś obcych ludzi w innych , jak nasi wszak , mundurach .
Na Podkarpaciu okupacja jest hitlerowska , bardzo długa .
Warszawa jeszcze się broniła . W Rzeczpospolitej resztki wojska
stawiały opór silny . Co dzień padała bardziej Polska .
Jak nad Popradem , w tej krainie niemiecki nastawał porządek .
Policja ludzi zamykała . Gestapo - nazwa jej i wątek .
I padła Polska . Strzał ostatni , ostatni jej pojmany żołnierz.
Znów zapanował straszny spokój , w narodzie szedł złowieszczy pomruk.
Historia nastawiała zegar , zegar był w ręku Trzeciej Rzeszy .
Odmierzać będzie odtąd lata aż do połowy lat czterdziestych.
Ja się w tym wszystkim pogmatwałem , sprawy nie były na mój rozum.
Z pociągu tak, gdy wysiadłem, Żegiestów dawny był w mych oczach.
Przecież już miasto było inne . Inna w nim władza , inne prawa .
Na rozum dziecka to za wiele . Światowa - będzie długo trwała ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz