Tysiące mogił i cmentarzy, szarże i krew i ruin sterta.
Monarchie wzięły się za bary, aż Europa głucho jękła.
Lat prawie pięciu trzeba było, by piekło zgasło pod zenitem.
Kazimierz miał lat osiem tylko. Nie wciągał go ten pojedynek.
A wojna trwała, kołysała chorągwie i proporce w biegu,
jazda z pikami szarżowała , piechota gdzieś szła na bagnety.
Wyburzał się porządek stary , nowy się jawił w trupów stosie
i w osiemnastym się skończyła . Nareszcie było po chaosie.
Polska ujrzała światło dzienne, jak zmartwychwstały , z grobu wstała .
Polskie jawiły się sztandary i polska mowa znów nastała.
Nadziei wielkich wzniósł się balon . I odbudowa. I marzenia.
Kazimierz już miał lat czternaście . Życiowe czynił wyliczenia.
Zrozumiał , że u progu życia, gdy się mężczyzną zaczął stawać ,
to przywrócono mu Ojczyznę . Może się ziścić marzeń gama .
W bagażu wiedzy , to Kazimierz , jak to za Austrii było w modzie,
miał klasy trzy , te podstawowe . To mało , nie raz później powie.
W dzień któryś ojciec go zagadnie :
- Na szkoły nie mam ! A więc, Kaziu pójdziesz na szewca lub na krawca .
Na czeladnika Cię przekażę . Wybieraj ! Jeśli tego nie chcesz, nic więcej nie mam Ci do dania.
Nie chcesz ? Paś krowy ! Potrzebują dzisiaj pastuchów do pasani.
Ni szewc , ni krawiec ! Lecz cóż robić ? Z dwojga jak gdyby tego złego
Kazimierz wnet wybierze krawca . Sposobił będzie się do niego.
A po trzech latach dyplom wielką literą o nim świadczy,
że ma już zawód . Później w życiu nawet na niego nie popatrzy .
A kolej dalej będzie modna na pograniczu Czech i Moraw.
Bałkany otwarte na handel. Kazimierz więc wśród częstych rozpraw
nad swą przyszłością i swym losem kolei na końcu zawierzy .
Później się dowie od Józefa , też na kolei mu zależy ,
starsze rodzeństwo się przyżenia . To w Polskę jadą , to w kraj świata.
Najmłodsi obaj pozostaną w domu na ojca starsze lata .
Jest tajemnicą i jest klątwą owego czasu , tamtych przemian,
że choć wujowie to i ciocie - czemu do dzisiaj ja ich nie znam ?
Kazimierz wszakże to mój ojciec . Wtedy nie było mnie na świecie,
gdy młodość jego opisuję . Jeszcze się nawet nie ożenił .
Z Józefem tak we dwójkę trwali, jak gdyby obcy w tej rodzinie,
a dziadek mój w lata obrastał . Oglądał się gdzieś za chatyną .
Wreszcie po drugiej stronie miasta domek buduje , doń się wnosi
i po raz drugi w swoim życiu do małżeństwa się sposobi .
Z tą drugą żoną ma dwóch synów . Kazek i Józek są na boku.
Już strawa dla nich nawet zimna i ojca mniej życzliwe oko. (...)
Kazimierz już dwudziestkę mija , ojcowski dom opuszczać myśli.
Szuka kobiety , tej jedynej, z którą się szczęście w życiu przyśni.
W którąś niedzielę , w czas zabawy, orkiestra gdy gra raźną polkę ,
Kazimierz nagle ją obaczy : to jest ta moja - powie sobie .
A potem taniec, walc za walcem i umówienia i spotkania,
a później pójdą przed ołtarze na złe i dobre siebie zbratać .
Spokojne dziewczę , bez rodziców , z piętnem macochy przy pamięci.
Aniela wie, co to jest praca , co trud, wysiłek , jak głód gnębi.
Od młodych lat schylała barki na pańskim za ten marny grosik.
Upodobała sobie Kazka . Do Żegiestowa się przenoszą .
W willi "Halina" , ponad stacją we dwoje zakładają życie.
Kazimierz będzie bagażowym . Anieli przypadł dom , dobytek.
Z dobytku pies był , buldog srogi , niejeden Żyd go popamiętał ,
jak mu obrywał nogawicę . Były indyki i kurczęta.
Wieczorem zaś oboje snuli plany na przyszłość , horoskopy.
Aniela książki połykała , nie było jej ukończyć szkoły .
Tak to , gdy w Polsce jedna z rodzin kładła fundament pod swe bycie.
W Niemczech już Hitler był u władzy. Sposobił on się należycie.
Stal i łożyska , nafta , ropa . Rósł przemysł groźny jakby wicher,
w prasie czytano coraz częściej : Ribbentrop, Himmler , Goring , Goebbels.
Dyplomatyczny świat czuł groźbę , lecz jeszcze stał nad globem pokój ,
jak gdyby w Europie cicho , jakby nie spieszno do ukropu.
Jeszcze poselstwa szły i gońce i konferencje z wiatami ,
jeszcze z nadzieją świeci słońce i spokój jest nad Polakami,
jeszcze orlica białopióra z Bałtyku sięga aż po Tatry .
Tak Kazimierza i Anieli droga życiowa ich otwarta .
A w Żegiestowie , pięknym wzgórzu , co Poprad go podmywa wartki,
wille budują się olbrzymie . Idą przekazy , idą paczki .
Kazimierz pracy ma po rzęsy . Zmęczony do domu powraca.
Tak lat trzydziestych czas przepływa . Zabawa, uśmiech , sen i praca.(...)
Tak to od lata aż do lata mieszkają w małym tym zaciszu .
Nastaje rok trzydziesty czwarty i żona się mężowi zwierza :
- Zostałam matką . Co to będzie ? Nie mamy kąta , własnej ściany .
- Ciesz się , a nie martw ! - mąż odpowie . Miesiące szybko tak mijały.
Bo gwoli prawdzie i żeby to nie wyglądało , jak zagadka ,
Kazimierz bowiem to mój ojciec , Aniela zaś to moja matka .
W trzydziestym piątym w Nowym Sączu , w szpitalu się narodzi człowiek .
Będzie to chłopak , a na sali gromadny słychać cienki głosik ,
same dziewczynki wokół niego . On jednak tym się nie rozczula .
Jak ryknie płaczem . Inne matki krzykną - toż przecież Kiepura !
W pierwsze minuty tak on został przez młode matki powitany,
nie dziw, bo właśnie w owym czasie Kiepura zbierał wielkie laury
za oceanem , w Europie , na wszystkich wtedy był on ustach.
Lecz co zawinił niemowlaczek , że tak gwałtownie rozwarł usta ?
Może się cieszył , że istnieje ? A może płakał , że mu zimno ?
A może głodny był po prostu. Może mu również było dziwno .
Owo z powieści wiem matczynej . Z Kiepurą jakby to spotkanie .
Na chrzcie mu dano Aleksander . Tak się zaczyna moje trwanie .
W willi "Halina" coś płakało, nocami darło się , aż zgroza,
bo było to rozdarte dziecko. Płaczliwy strasznie był to chłopak .
Do chrzcin przygotowania w toku . Jest lipiec, lato długie , rzadkie.
Pani sędzina się zaprasza, że będzie chrzestną matką .
Ojca chrzestnego też wybierze do swego wieku, swego stanu ,
Lwowskiego aż skądś profesora . Wsiadają z dzieckiem do powozu .
Wozak , zaś co dorożką jedzie , mówi, że wnet upadnie Polska .
Miał jednak pecha Aleksander. Czy nie za wcześnie go to spotka ?(...)
A w świecie czas ów następował , co początek ma z Hellady.
Igrzyska olimpijskie z wolna któreś z kolei się zbliżały .
Berlin miał być ich gospodarzem. Olbrzymi stadion i trybuny
czekały na znicz olimpijski aż z Grecji tutaj przyniesiony .
Z góry Olimpu szła sztafeta . Naonczas w Grecji pokój stawał ,
mężczyźni rzucali orężem i pokojowa kwitła sprawa .
To czas zbratania był , zawodów. Berlin miał inna atmosferę,
na tym stadionie wiele wiecy odbyło się zaledwie przedtem .
A kiedyś stanął pośród bieżni , choć stadion pusty , toś głos słyszał .
Ostry , grożący , bełkotliwy : Hitler nie jeden raz tu krzyczał ,
coś o wielkości Niemiec mówił i że przestrzeni im potrzeba,
że inne grożą im narody. Że do obrony czasu trzeba.
A tłum tysięczny patrzył w wodza jak w bóstwo jakieś . Las sztandarów
z swastyką wokół wiatr kołysał i groźniał na stadionie naród .
Teraz sportowcom stadion będzie, sportowe będą tu zmagania.
Powoli , z wolna czas nadchodził otwarcia owej olimpiady .
Trzydziesty szósty. Masa ludzi zjechała nagle do Berlina,
sportowcy z obydwu półkuli . Sam Fuhrer otwiera igrzyska.
Była to olimpiada dziwna w lesie sztandarów z swastykami ,
a dla niemieckich zawodników z niemilknącymi oklaskami .
Nos dziennikarki szybko wyczuł, że olimpiada jest niemiecka.
Coś się czaiło nad stadionem , nad tą ogromną wielką niecką .
Coś , co gasiło ducha sportu , innym symbolem powiewało.
Taką to do historii przeszła owa berlińska olimpiada .
C.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz