sobota, 21 stycznia 2012

DZIECIŃSTWO cz.1

D RU G A
księga  rozwiera  się  szeleszcząc  stronicami  już  nie  
epok  i  stuleci , ale  początkiem  lat  czterdziestych
współczesnego  wieku.
Macki  hitlerowskiej  machiny  wyciągają  się
w  stronę  wszystkich  kontynentów . We  wschodniej  Europie, 
nad  Wołgą , przeważa  się  szala  wielkiej  wojny.
A  moje  najmłodsze  lata  w  podbitej  ojczyźnie  upływają
w  Żegiestowie  i  Łomnicy . Przemija  bezpowrotnie smutne
dzieciństwo  tak , jak  przemijało  wtedy  podobnym  do  mnie
dzieciom  wojny .

 *  "MARYŚKA"  - willa  w  Żegiestowie  nad  Popradem
* oficerowie  III-ej  Rzeszy  i  moje  odczucia
* kościółek  w  Żegiestowie-Zdroju  i  odbudowa  tunelu  kolejowego
* ekspansja  Niemiec :  podbój  Danii , Norwegii , Belgii , Holandii , Francji , Włoch  i  Egiptu
* aresztowania  i  egzekucje  w  Polsce
* Łemkowie  w  Żegiestowskiej  wsi
* siostra matki pokojówką  u  niemieckiego  inżyniera  na  Łopacie  i  przenosiny  do  Turki n/ Stryjem
* odwiedziny  cioci  i  pierwsze  polskie  wiersze
* Niemcy  na  Krecie  i  w  Grecji
* napaść  Hitlera  na  Rosję
* Stany  Zjednoczone  w  wojnie  z Niemcami  i  Japonią
* miasto  koło  Krakowa : Oświęcim  i  rządy  Gubernatora  Franka  w  Krakowie
* plany  III-ej  Rzeszy
* nowe  mieszkanie : budka kolejowa  nr 115  pod  Łomnicą
* piękno  doliny  Popradu
* pociągi - widma- z Żydami  jadą  do  Oświęcimia
* kościół  w  Piwnicznej-Zdroju
* zabawy  i  obowiązki  dziecka
* nad  Wołgą , pod  Stalingradem , zatrzymana  ofensywa
* Alianci  w  Algierii  i  Maroku
* odwrót  niemieckich  armii
* niezapomniana  choinka
* smutne  i  szybkie  dzieciństwo  w  latach  1939- 1942
* a  jednak  dzieciństwo  to  wspaniała  rzecz
* * * * *

               Nastały  w  ten  czas  dni  ponure , smutne wieczory , długie  noce,
do  sedna  tej  smutności  wokół  daremnie  próbowałem  dociec.
Do  innej  willi  nad  Popradem "MARYŚKA"  żeśmy  powrócili ,
drewniany  duży , ładny  czworak , pokoje  na  poddaszu  były .
Ojciec  do  pracy  szedł  w  tunelu , przez  naszych  był  wyminowany,
a  matka  prała  Niemcom  szmatki . Oficerowie  też  mieszkali
na  drugiej  stronie  owej  willi . Obok polowa  stała  kuchnia.
Jakiś  nieznany  twardy  język  słyszałem  na  żołnierzach  ustach . (...)
                Wieczorem  przychodzili  do  nas , chleb  przynosili  i  cukierki,
od  matki  brali  czyste  pranie, dawali  jakieś  jej  papierki .
Pamiętam  nawet , w  któryś  wieczór , w  sześćdziesiąt  sześć jak  u  nas  grali.
To coś  krzyknęli, to  znów  cisza , to  znowu  się  rubasznie  śmiali.
Jam  obojętny  był  co  do  nich , nim  ich  nie  lubił , ani  gardził .
Mój  wiek  się  liczył  na  pięć  latek , nie  mogłem  być  zły  ani  hardy.
Nie  rozumiałem  co  się  stało . Na  takie  sprawy  byłem  mały .(...)
               Pamiętam  taki  dzień , niedziela . Tu  wszystko  było  tak  inaczej .
W  tym  dniu  mój  ojciec  się  nie  spieszył  do  zwykłej  swojej  ciężkiej  pracy.
Matka  nas  rano  ubierała  w  inne ubranka  wraz  z  Ryszardem 
i  szliśmy  w  czwórkę  do  kościoła, a  drogi  spory  był kawałek.
Koło  Popradu  szliśmy  raźno , Żegiestów  wieś  żeśmy  mijali,
potem  do  Zdroju  pięli  się  pod  górę . Mały  kościółek  stał  na  skałach,
jak  gdyby  jakieś  drzewo , cały  wśród  liści  i  w  konarach.
A  w  środku  cisza , tylko  czasem  ktoś  w  jakimś  bardzo  dziwnym  stroju
nieznanym  dla  mnie  głosem  śpiewał, później  tym  głosem  coś  znów  mówił.
Na  końcu  wchodził  na  ambonę i  -  W  imię  Ojca ...  rozpoczynał.
Mówił  o  jakimś  coś   Chrystusie .W  kościele  wtedy  była  cisza.
Gdyśmy  z  kościółka  wychodzili , jakaś  mnie  pani  podnosiła :
- Anielu , ale  rośnie  Alek  - śmiejąc  się  matce  tak  mówiła ,
a  druga  znowu  brata  Ryśka  w  ramionach  kołysała , 
a  matka  patrząc  na  to  wszystko  uśmiechać  nam  się  polecała .
Potem  w  powrotną  szliśmy  drogę . Ojciec  zostawał  z  kolegami,
w  domu  kazano  grzecznie  siedzieć , by  nie  pobrudzić  znów  ubranka.
Siedzieliśmy , poważne  miny . Na  stole  wnet  się  zjawiał  obiad ,
ojciec  dochodził  i  we  czwórkę  jedliśmy  tak  niedzielną  porą .

               A  po  obiedzie  my  dwaj  z  matką  szliśmy  powoli  na  Łopatę ,
tam ciotka  nasza  pracowała  za  pokojówkę  i  kucharkę .
Inżynier  Dewitz  ją  wynajął , tunel on  tutaj  nadzorował ,
Polkę , Halinę  , miał  kochankę . To  z  nią  się  znała  nasza  ciotka.
Ona  jej  pracę  załatwiła . Niedzielną  poobiednią  porą
ciotka  czas  wolny  miała  wtedy . W  zacisznym  siadaliśmy  pokoju .
Dwie  siostry  wspominały  sobie , czasem  nadeszła  ta  Halina ,
cukierkiem  nas  poobdzielała  i  pogłaskała  po  czuprynach .
Zabawki  skądś  nam  naznosiła i  świat  przestawał  dla  nas  istnieć,
a  tylko  siostry  coś  mówiły  o  modzie, wojnie  i  o  wszystkim.
O  tym , czym  małe  miasto  żyje , gdy  wszyscy  się  naokół  znają.
Tak  popołudnie  nam  schodziło . Później  wracaliśmy  do  domu.
Pamiętam , zawsze  na  odchodnym, matka  taszczyła  wielką  torbę.
Ciasto , wędliny  i  konserwy, nawet  bombonier  szelest  doszedł .
Dziś  wiem , z  zapasów  inżyniera  było  ukradkiem  to  dawane,
bo  oni  opływali  w  wszystko, wszystko, co  było  nam  zabrane. (...)

               Pamiętam , coś  nieprzyjemnego . Tuż  obok  stacji  był  sklepikarz.
Sprzedawał  żywność , inny  towar . Często  zaglądał  do  kielicha.
Przychodził  do  nas, grano  w karty . Przynosił  ciastka , czasem  piwo .
I  właśnie  w  któryś  zwykły  wieczór  to  nieprzyjemne  się  zdarzyło.
Chrupałem  okrąglutkie  ciastka  a  oni  w  kary  raźno  grali, 
nagle  poczułem  bóle  głowy  i  ktoś  z  nich  piwo  mi  przystawił,
by  tylko  łyczek , że  ból  przejdzie , matka  się  głośno  sprzeciwiała.
Raptem wypiłem  i  po  chwili  głowa  już  była  ociężała .
Potem  zrobiło  mi  się  gorzej, tak  źle, że  jakby  ścierka  zbladłem,
na  końcu  piwo  wraz  z  ciastkami  na  łóżko  im  zwymiotowałem.
Zaduch  poczułem  piwa  taki , nie  tknąłem  go  do  lat  dwudziestu !
Co  to  się  w  życiu  nie  przydarzy  małemu  nawet  czasem  dziecku !(...)

               I  miało  dziecię  swoje  sprawy , zwyczajne  proste  dziecko  wojny .
Spokojne  niby  moje  życie. A  wokół  czas  szedł  niespokojny .
Hitlera  kęsek  nie  urządzał . Gdy  Polska  padła  mu  do  kolan,
to  w  swojej  chorej  wyobraźni  zataczał  sztabom  szersze  koła .
Szedł  dziarsko  Wehrmacht , but  stukotał  i  w  rok  po  klęsce  wrześniowej
uderzył  w  Danię  i  Norwegię  i  opluł  ją  stalowym  ogniem.
W  tym  samym  roku  uderzyli  w  Belgię , Holandię  i  Luksemburg .
I Europa  zrozumiała , że  będą  dalsze klęski .
W  tymże  to  roku  dumny German  szedł  w  defiladzie  poprzez  Paryż.
Nad  Anglią  pierwsze  samoloty  niemieckie  piekło  zwiastowały .
Włochy  przechodzą  do  Hitlera , zajmują  Libię , później  Egipt .
Tak  ta  spirala  się  rozszerza . Co  będzie  dalej , nikt  nic  nie  wie.
I  prze  ekspansja  hitlerowska  a  czapki  z  trupimi  główkami
podbitym  ludom  pokazują , co  to  jest  Rzesza, czym  jest  nazizm.
Apetyt  rośnie  pruskiej  bestii , pożera  coraz  nowe  kraje .
Kiedy  to  wszystko  się  zatrzyma  i  maj  znów  pachnieć  będzie  majem ?
Lecz  maj  ten  jeszcze  jest  daleki . Słowa  prorocze  go  nie  wskrzeszą .
               Koło  Krakowa  jest  miasteczko  ciche, spokojne. Ale  wejdzie
wnet  do  historii  jako  zgroza . Coś , co  się  nie  śni  człowiekowi.
Wyzwoliciele  w  nim  spotkają  stosy  popiołów , sterty  kości .
Stosy  popiołów  z  ciał  milionów  i  sterty  kości  zwykłych, ludzkich .
Spotkają  hałdy  ludzkich  włosów  i  z  ludzkiej  skóry  rękawiczki .
Komory  zobaczą  gazowe , zobaczą  również  krematoria .
Takim  to  tutaj będzie  obóz  i  tak  on  przejdzie  ad  memoriam .
                Tak  było  nie  za  długo  przecież , zaledwie  jeden  rok  po  wrześniu , 
a  tylko  matki  zapłakały , przepadło  nagle  polskie  dziecko .
Tu  znów  mąż  nie  powrócił  więcej  do  jednej  z  brzegu  polskiej  chaty.
Do Rzeszy  nagle  wywieziony  na  pracę  i  na  kazamaty . (...)
               W  Żegiestów  Wsi , tej , nieopodal , mieszkali  Łemcy , to  ich  miano .
Do cerkwi  w  niedzielę  chodzili . Bardzo  robotny  to  był  naród.
Pnie  karczowali , całe  lasy. Sadzili  wokół  jęczmień, owies.
Polacy  ich  tolerowali . Skąd  przyszli - kto  się  dzisiaj  dowie ?
Z  Rosji ?  Z  Bułgarii  czy  dalekiej ?  Pisali  wszystko  cyrylicą .
Ikony  w  cerkwiach  ich  jak  żywe . W  ołtarzach  carskie  wrota  świecą .
Każda  wieś  miała  własną  cerkiew . Każda  wieś  miała  swego  popa .
Było  tych  wiosek  kilkanaście . Mógłbym  je tu dokładnie  podać .
Jak  rzekłem  , pracowity  naród . Na  targu  wtedy  było  wszystko :
masło  i  sery,  jajka , kury i  było  tez  wszelakie  mięso .
Do  miasta  raz  na  tydzień  wyszli  o  sól , po  naftę  i  po  cukier.
Wieś  żegiestowską  zapełniali  a  język  ich  z  dialektu ruski .
To  z  tej  wsi  do  nas  przychodziła ,  a  Teodora  jej  na  imię ,
masło  i  mleko  przynosiła , a  czasem  jajka  lub coś  inne .(...)
Po wojnie  Teodorę  kędyś  w  zachodnie  ziemie  wysiedlili .
Czy  jeszcze  żyje ? Czy  pamięta  odpryski  żegiestowskiej  chwili ?(...)

               Wszak  bym  zapomniał . W  międzyczasie  tunel  już  otwarł  torom  drogę.
Dewitz  opuszcza  już  Żegiestów . Razem  z  nim ciotka  się  przenosi .
Turka, Drohobycz, Stanisławów  tam  długie  mosty  będzie  wznosił .
Zabrakło  nam  już  ukochanej  poczciwej  naszej  dobrej  ciotki .
Już  na  Łopatę  żeśmy  nie  szli . Nie  było  po  co  i  do  kogo .
Za  to  co  pewien  czas  zjeżdżała , dość często , do  naszego  domu.
Opowiadała  straszne  rzeczy,  co  tam  Własowcy  wyprawiają ,
jak  księżom  na  ich  gołych  plecach  ornaty  nożem  wyskrobują.
Jak  maltretują  polską  ludność , jaki  los  kobiet  jest  w  ich  rękach.
Włos  jeżył  się  na  mojej  głowie. Nie  mogłem  długo  tego  słuchać.
Okropność  wojny  do  mnie  doszła , martwe  swe  przybliżyła  lica.
Dane  mi  później  będzie  ujrzeć  tamto  i  owo . Potwornica.
Ta  wojna  straszna . Małym  dzieciom  bestialstwa  wpycha  w  małą  głowę .
Lecz  kto  się  wtedy  tym  przejmował , gdy  z  dala  szły  problemy  nowe.
Ciotki przyjazdów  nie  lubiłem  od  tamtej  straszliwej  pory,
gdy  głośno  nam  opowiadała , co  człowiekowi  czyni  człowiek.
Mówiła  jeszcze , że  ten  Dewitz  jest  bardzo  ludzki . Że  gdy  wieczór
nastaje , na  noc  do  swych  piwnic  Polaków  zgarnia . Schron  im  czyni.
Rano  wypuszcza , by  gestapo  nie  wpadło  na  ślad  jego  skrytki .
Czasami  ludzki  bywa  Niemiec . Nie  zbrodniarzami  oni  wszyscy .
Znów  raz , pamiętam, przyjechała  z  walizki  książkę  w rękę  chwyta,
i  nas przywoła  do  porządku , a  potem  wiersz  jakiś  czyta .
I  snuje  się  opowieść  nagła  o  ojcu , zbójach  i  o  wzgórzu,
jego  powrocie , ocaleniu . Jakiż  się  dziwny  świat  wynurzał .
Dziwne. Czytała  to  z  pięć  razy , bo  żeśmy  tego  bardzo chcieli,
do  dziś  ten  wiersz  zapamiętałem - "Pójdźcie  dziatki " . Epopea
powrotu  ojca , ocalenia . Wiersz ,który twarde  serce  skruszy.
Później  nam  drugi  wiersz  czytała . Ten  wiersz  był  o  dwóch  różnych  duszach.
Też  go  pamiętam , to i  owo  w  pamięci  się  już  nie  ostało .
Gdy  starszy - chciałem  znać  autora . Nie  dokopałem  się  do  prawdy .(...)

                Dobiegał  końca  ociężale  czterdziesty  pierwszy . A  co  w  świecie ?
Huragan wojsk  pancernych  Rzeszy  w Jugosławii , jest  na  Krecie .
Wnet  Panteonem  wstrząsną  salwy . W  Atenach  kroczy  Trzecia Rzesza .
Japonia , sprzymierzeniec  Niemiec, na  Pearl  Harbour  ogniem  mierzy.
A  w  czerwcu  tego  właśnie  roku  hordy  germańskie  prą  na  Rosję .
Miliony  ludzi , tysiące  czołgów , tysiące  ciężkich  samolotów.
Listopad : będą  już  pod  Moskwą , pod  Leningradem  i  Rostowem.
Los  Europy  powolutku  wydaje  się  przesądzony .
Niejeden  pyta ,  jeśli  kędyś  tam  gdzieś  u  góry  Bóg  jest  w  niebie,
czy  nie jest  z  Rzeszą ? Jej  marszami ? Po  prostu  czy  nie  jest  z  Hitlerem ?
Miliony  załamują  ręce  i  szepczą  cicho z  łzą  u  powiek :
Jeżeli  Wschód  też  się  nie  oprze ? Czy  jest  to  już  prawdziwy  koniec ?
A tam, na  wielkich  polach  bitew  niezwyciężona  wciąż  armada
pierwszy  raz  w biegu  wolno  staje . Czyżby  tam  była  zatrzymana ?
Radość ! Wszak  stoi !  Ni  krok  na  przód . Czyżby  swój  trafił  na  swego ?
Świat  z  wolna  oczy wybałusza . Kto  atakuje ?  Kto  oblega ?
Speer , prawa  ręka  władcy  Niemiec , zdwaja  produkcję  czołgów , armat,
a  tam  na wschodzie  wszystko  ginie , jakby  do  błota  nagle  wpadło .
I  świat  zatrzymał  się  na  chwilę , jakby  nad  walką  dwóch  zwierzaków .
Kto - kogo ? Komu  starczy  siły ? Kto pierwszy  śmiertelnie  zachrapi ?
Dywizje  same  doborowe  ze  strony  Niemiec , same  wilki .
Rośli , wyżarci , wypoczęci . Któż  oprze  owej się  potędze ?
Naród  rosyjski  się  opiera . Walka  się  chwieje  na  dwie  strony.
Paulus  coraz  to nowe  wojska  ściąga , skąd  tylko  wciąż  podwody .
Tu  na  bezkresach  dzikiej  dali  czołg  idzie  na  czołg , chłop  na  chłopa ,
bagnet  na  bagnet . Już  nie  żarty . Tu na  tych  polach  jest  historia.
Zaczyna  pisać  stronę  nową . Tu  tylko  być  lub  się  rozstawać.
Takie  zapasy  Rzeszy  z  Rosją  historia  tu  obserwowała .
To ta  się  przegnie , ta  przyklęknie, ta  znów  zadyszy , tamta  zaklnie.
Ale  zapasy  to  prawdziwe  a  walka  trwa  jakby  o  świat  ten.
W  grudniu  czterdziestym  pierwszym  roku , mało  kto  wiedział , kto  zwycięży.
Miliony  wojsk , olbrzymie  sztaby, tysiące  sprzętu  i  oręża .
Lecz  świat  się  cieszył, że  nareszcie  teutoński  but  jest  powstrzymany, 
że  znalazł  się  ktoś  tak  odważny , ktoś  kto  powiedział  koniec , amen .
Rzekł  :  - Dalej  ani  kroku ! Wara ! A  jeśli  marsz  -  to  tylko  odwrót !
I  głos  ten  rozległ  się  po  świecie . Od  wielu  stolic  on  się  odbił.
Ludziom  lżej  zastukały  serca , rumieniec  wyszedł  im  na  lica
i  coraz  częściej  myśli  wszystkich  do  Wschodu  , hen  daleko  lecą .
Gdzie  huk  i  łomot, wycie, dymy , na  ziemi  gdzie  nastało  piekło.
Ilu  myślami , ilu  snami  do  ziemi tej  dalekiej  biegło ?
I jakby  mało  tego  było , że  sierp  wstrzymał  swastyki  butę ,
to  jeszcze  w  grudniu  tegoż  roku  Rzesza  wypowie  Stanom  wojnę .
Pewny  jest  Niemiec , dufny  bardzo, w  takie  mocarstwo  ciskać  dłonią .
I  bożek  wojny  się  przygląda  z  wolna  obydwom  półkulom.
Japończyk  ponad  oceanem  trapi  okręty  dniem  i  nocą .
Na  Stany  bomb  swych  nie  wypuszcza , an  ich  kościoły  i  ich  dworce.
Nie  jeden  raz  mocarstwo  owe  na  wojnie  interes czyniło .
Teraz  się  musi  samorzutnie  w  nią  angażować  z  cała  siłą .
A  moje  życie  w  Żegiestowie  jest  dalej  ciche  i  spokojne .
Za  rok  mam  iść  do  pierwszej  klasy , często  już  nad  tym  myśli  głowa ,
a  szkoła  aż  w  Piwnicznej Zdroju . Daleka  do  niej  wiedzie  droga.
Tu na  tym  skrawku  górskiej  ziemi  wojna  życiorys  też  swój  kreśli.
Ktoś  znów  jest o  coś  posądzony . Kogoś  wywożą  znów  do  Rzeszy.
Egzekucyjny  pluton  też  często  się  tu  zbiera  w  rzędzie.
I  znowu  jeden   mniej  Słowianin , Pogardy  macka  się  rozkręca .

               A  w  mieście , tym  koło  Krakowa, rzędami  stoi  sznur  baraków
i  tor , co  się  tu nagle  kończy . Ludzie  pytają : 
- Taki  zachód  i tyle  pracy ?  Co  tu  będzie ? Fabryki  jakieś  czy  koszary ?
Czterdziesty  pierwszy  dał  odpowiedź . Transporty  ludzi  tutaj zjadą
ze  wszystkich  kresów  Europy. Szwajcar  i  Anglik, Polak , Niemiec,
Norweg  i  Czech, Grek , Portugalczyk. Każdy  z  nich  to wróg  jest  i  jeniec
rosnącej  Rzeszy . Tu  na  rampie,  przy  której  tor  się  nagle  kończy
będzie  selekcja : młodzi, starzy , kobiety, dzieci . Później  rządkiem
jedni  do  komór , inni  do  baraków . Duszeni  dymem  i  cyklonem .
Największa  to  fabryka  śmierci , co  dla  człowieka  wymyślił  człowiek .
Miliony  butów , tysiące  lalek , grzebieni , pasków  i  odzieży
będzie  palone , przerabiane  lub  wywożone  do  Trzeciej  Rzeszy .
Z  trupów  powstaną  góry wielkie  kości , popiołu. Tylko  trawa
bujna  tu  będzie . A  fabryka  ta  będzie  się  wciąż  rozpędzała.
Po  dwóch , trzech  latach  dzienny  przerób  sięgnie  tysięcy  ofiar  dziennie.
Wokoło  druty  i zasieki , przez  które  nawet  myśl  nie  przejdzie.
Miliony  Żydów , Słowian  oraz  innych  narodów  tutaj  kres  swój  znajdzie.
W  mękach , torturach , komorach  głodu . Będzie  to  ukrywana  prawda .
Kto  jeszcze  żyje , dla  innego , co  już  jest  drętwy  rów  wykopie.
W  rowach  tysiące  trupów. Nafta . I  ogień buchnie  po  okopie.
Zasypią  je  jutrzejsze  trupy , bo  jutro  sami  padną  w  fosie.
Komendant  Hesse  zadowolony. W  śmiertelnym  mieści  się  bilansie.
Raporty  wyśle  do Berlina  z  produkcji  śmierci . Statystyka
tak  straszna  i   prawdziwa, że  później  świat  to  pozatyka .

Cdn.

czwartek, 19 stycznia 2012

Ciąg dalszy Księgi I "U źródeł istnienia" cz.4

                 Nastaje  rok  trzydziesty  siódmy. Od  Niemiec  coraz  groźniej  pachnie.
Dwuletni  Alek  cóż  wie  o  tym ? W  któryś  dzień  ujrzy  swego  brata  Ryszarda.
Małe  niemowlątko. Bawić  by  się  chciał  nim  jak  lalką .Rodzice  kupią  cacydełka .
On  wie  już  co  to  są  zabawki. Jakiś  motocykl  i żyrafa ,jakiś  samochód , modny  Opel.
Będzie  tym  jeździł , potem  rzucał , taki  jest  przecież  mały  człowiek.
Na  końcu  roku  będzie  gwiazdka , choinka  pełna  ozdób  błyska,
lampiony  w  pamięci  zapisze  i  w  świadomości  zapamięta .
                Józef , brat  Kazimierza , również  ożeni  się , jego  czas  przyjdzie
i  zjadą  z  żoną  do  "Maryśki" . Radośnie  będzie  wtedy  wszystkim.
Wielu  przyjaciół  w  Żegiestowie  poznają  wnet  moi  rodzice .
Dopiero  wojna  to  rozgoni . Nie  pozbierają  się  już  wszyscy .
Nie  siądą  razem  tak  za stołem, sto  lat  nie  zagrzmi  pieśni  echem .
Lecz  ten  czas  jeszcze  jest  przyszłością . Zwykłego  życia  są  uciechy .
Praca  i  dom  i  wychowywanie  dwóch  synów , czasem  czas  na  karty,
to  znowu czyjeś  imieniny , to  jakieś  bale , jakieś rauty .
               Pamiętam  któreś  popołudnie, w  niedzielę , z  matką  nad  Popradem.
Jak  na  dwóch  kocach  baraszkuję , matka  na  słońcu  się  opala .
Strój  kąpielowy  , a  na  głowie , do  dziś  pamiętam , barwny  czepek .
A  potem  w  fali  zwinnie  pływa . Do  dzisiaj  utkwił  mi  ten  szczegół .
               Pamiętam  jak  wybuchła  kłótnia  przy  zwykłych  kartach , jak  to  będzie ?
Czy  przyjdzie  Anglia  nam  na  pomoc ? Jaka  to  Anglia  , sobie  myślę .
A  później  to  ktoś  dodał  :  -  Francja . Co  to  za  panie , myślę  sobie .
Tak  w  młodych  latach  już  historia  czyniła  ze  mnie  patriotę .
A  potem  długo  w  noc  myślałem , toż  przecież  w  domu  jest  w  porządku .
Jak  nam  pomoc  jest  potrzebna ? Ta  jakaś  Anglia , Francja  z  boku ?
Po  co  nam  w  naszym  domu  panie  o  jakichś  dziwnych  tak  imionach ?
Moją  się  myślą  nikt  nie  martwił, nawet  nie  wiedział  o  jej  tropach.
I  coraz  częściej , wszak  pamiętam, to  słowo : wojna , naokoło .
Już  nawet  gości  mniej  zjeżdżało  do  żegiestowskiego  kurortu .
I  coraz  częściej  się  słyszało , gdy  dwóch  się  spotykało  mężczyzn,
że  - My , guzika  nie  oddamy ! Znów  guzik  moim  był  nieszczęściem.
Jaki  to  guzik ? Komu  mamy  oddać  go ? Guzik  przecież  nic to .
A  my  go  jednak  nie  oddamy ? Ale ci  starsi  ze  mnie  szydzą .
Uparli  się , myślałem wtedy , by  opowiadać  mi  zagadki , więc  byłem
zły  i  nadąsany . Aż  w  jeden  dzień  spytałem  matki :
- Mamo, więc powiedz, po co w końcu jest nam potrzebna Anglia, Francja ?
  Czy  w  naszym  tu  maleńkim  domu  nie  dość  jest  dla  nas  tylko  miejsca ?
  I gdzie  te panie  spać  tu  będą ?
Matka  się  tylko  uśmiechała .
- Głuptasku , zostaw  te  historie . - po  włosach  czule  mnie  pogłaskała .
- No , ale  mamo , powiedz  wreszcie, czy  tak  potrzebne  nam guziki ,
   że  ani  jednego nie  oddamy ? Czemu  są  wszyscy  tacy  brzydcy , z  guzika  jakiś
   problem  czynić ?
- Oj,  ty  głuptasku  - szepcze  matka -  czas  przyjdzie , wszystko  sam  zrozumiesz .
I  znów  mnie  czule  pogłaskała .
Największą  jednak  miałem  radość  z  olbrzymim  psem , co  zwał  się  Bobek .
Przemierzać  ogród , patyki  rzucać  a  pies  przynosił  je  do kolan.
Znów  wskoczył  na  mnie  i  przewrócił , a  potem  kładł  się  tuż  na  trawie.
Tak  czas  upływał  na  beztrosce, śmiechu  , bieganiu  i  zabawie .

               Lecz  raptem , bo  historii  koła  nie  zahamujesz  i  nie  wstrzymasz , nastawał
trzydziesty  dziewiąty . Ustały  śniegi . Przeszła  zima .Wiosna  się  roztaczała  wokół  zapachem,
kwiatem , ptaków  śpiewem .
Po wiośnie  lato  nastawało  ciepłe , upalne  jak  Wezuwiusz .
Tysiące  ludzi  znów  zjechało , bo kurort  dawał  siły , zdrowie .
Nic  się  w  zasadzie  nie  zmieniło  w  tym  przedwojennym  Żegiestowie .
A  tylko  moje  małe  zmory , ta  jakaś  Francja  i  ta  Anglia ,
słyszałem  wszędzie  je  naokół , z  baterii  nawet  małego  radia .
Więc  coraz  bardziej  się  dziwiłem , dlaczego starsi  w  takiej  zmowie.
Dlaczego  oni  się  uprali ? Te  panie  miałem  ciągle  w  głowie .
Nienawidziłem  ja  ich  bardzo . Jakby  mi  miały  coś  zabierać .
Taka  się  wtedy  w  owym  mieście  rodziła  nowa  atmosfera .
A  matka  mnie  uczyła  wiersza , tak :
- Kto  ty jesteś ?  Polak  mały ...
Po  kilku  powtórzeniach  wreszcie  wiersz  był  już  jak  mój  prawie  cały .
A  matka  rzekła :
- Wiesz co , dziecko , masz  dobrą  pamięć . Może  kiedyś  ty  na  człowieka
   w  życiu  wyjdziesz . O  ile  w  świecie  nie  będzie  biedy .
Przeminął  lipiec , nastał  sierpień . Upalne  dni, upalne  noce .
A  ja  bawiłem  się  jak  dziecko , jak  dziecko  swego  chciałem  dociec.
A  nie  wiedziałem , bo  skąd  mogłem, że  na  zachodniej  gdzieś  rubieży,
jak  najstraszliwsza  jakaś  bestia , Germania  na  mnie  zęby  szczerzy.
Ja  nie  wiedziałem, byłem  dzieckiem , że  tam  rozkręca  się  machina,
miliony  koni  mechanicznych  ma  Europę  z  ziemią  zrównać .
Ja  nie  wiedziałem , taki  mały , że  wyrok  na  mnie  jest  wydany ,
i  że  to  kwestia  jest  miesiąca . Że  znowu  zacznie  krwawić  naród.
Sierpień  powoli  się  przechylał , stał  na  półmetku  wciąż  gorący ,
a  mnie  w  pamięci  się  nie  śniło :  ostatni  miesiąc  mój  wolności .
W  słońcu  nadziei , w  ciszy  domu , w  ufności  w obliczu  rodziców,
że  będę  długo  musiał  czekać,  ażeby  znów  miesiąc  taki przyszedł .
Kończył  swój  bieg  sierpniowy  miesiąc  trzydziestych  lat , w  dziewiątym  roku.
                Pod  jego  koniec, w któryś  ranek , ojciec  do  domu  raptem  wskoczył .
- Matka ! - zawołał  jedno  słowo . Krótkie , chrapliwe , straszne : -  wojna !
I  stał  się  rwetes  nagle  w  domu . Pierzchła  zeń  cisza  i  zbiegł  spokój .
Szukanie  waliz . Potem  szybko , to  co  pod  ręką . Ja  płakałem , że  gdzieś
motocykl się  zapodział .
-  Nie  marudź ! - krótko  usłyszałem .
Tak  dwoje  ludzi  z  dwojgiem  dzieci , w  rękach  toboły  i  walizki  leciało.
Nieopodal   dworzec . W  pociągu  się  znalazłem  szybkim .
Runęło  nagle coś  nade  mną , marzenia  me  się  zawaliły .
Nerwowe  życie  mnie  rozbodło , ten  pośpiech  walił  we  mnie  z  siłą .
Po  co  jedziemy ?  Gdzie ?  Dlaczego ? Tak  w  Nowym  Sączu  żeśmy  wysiedli.
Ktoś  wozem  podwiózł  nas  kawałek . Resztę  zaś  drogi  żeśmy  przeszli .

               Homrzyska . Jedna  z małych  wiosek . Nawóz  czuć  wokół  i  gnojówkę .
I  nocnik  się  nam  gdzieś  zapodział . A  trzeba  raptem  robić  kupkę .
Pamiętam ,że  za  żadne  cuda  nie  chciałem  zrobić  bez  nocnika .
Takie  problemy  miało  dziecko . Z  bratem  patrzymy  do  kurnika
i  wszystkie  kury  wypuszczamy . Chwytano  je  po  nocnej  porze.
A  potem  do  jakiegoś  domu  obydwaj  żeśmy  chcieli  dobiec .
Brat  się   przewrócił , ja dotarłem  i  otworzyłem  drzwi  powoli,
a  izba  wypełniona  chłopstwem , gęsto , prawie  głowa  przy  głowie .
W  głębi  głos  jakiś , jak  złowieszczy , coś  niezrozumiałego  krzyczał .
Po  latach  ojciec  mnie  wyjaśni , że  wtedy  to  przemawiał  Hitler .
A  chłopi  stali  tak , jak  gdyby  wszystko  im  było  zrozumiałe .
A  potem  to  się  obudziłem  w  tym  obcym  domu  w  białe  rano.
Ujrzałem  krowy, owce , konie . Króliki  małe  w  klatkach  stały .
Aleśmy  z  bratem mieli  radość . Ile  przestrzeni  do  zabawy.
Hasać  po  łąkach , baraszkować . Swojskiego  chleba  gruba  pajda .(...)

               Staje  się  w  końcu  już  raz  któryś , tragicznie staje  się  dziejowo,
że  na  rubieże  z  białym  orłem  nastaje  znowu  obcy  człowiek .
Już  po  raz  któryś  ktoś  podskoczy  do  gardła  Rzeczypospolitej.
Czyż  fatum jakieś  zawisnęło  nad  tym  narodem  z  dorzecza  Wisły ?
Jak  cofnąć  się  do  wstecz , do  dziejów , w  czasy  jak  cofnąć się  Mieszkowe,
nad  Odrą  były   już  zasieki , by  w  nie  obcy  wszedł  człowiek .
A  później  leźli  do  nas  wszyscy : Szwedzi   i  Turcy , Niemiec , Tatar.
Dlaczego  ziemia  ta  ich  nęci , a  życie  nasze  im  przeszkadza ?
I  tak Sarmata  siejąc , orząc , szabelkę  trzymał przy   swym  boku.
Uważnie  patrzył  na  horyzont , czy  nie  nadciąga  znowu  horda ,
a  zasypiając  w  własnej  chacie , pilnie  nadstawiał  nocą  ucha ,
czy  groźny  nie  narasta  tętent , ranny  nie  wbiegnie  do  chaty  sługa .
Miodem  i  mlekiem  plenna  ziemia pachniała  wszystkim  naokoło .
Wabiła  hordy  i  najeźdźców  i  Polak  musiał  stawiać  czoła . (...)

               A  nad  Popradem  stanął  człowiek : hełm , but  podkuty , pies  u  boku .
Pogodził  wnet   się górski  naród , że znowu  lata  są  zaboru .
Narastał  bunt,  lecz  cichy  jeszcze ,  jeszcze  zwiastunów  brak  na  zewnątrz.
Gdy  to  nastąpi , niespokojna  na  ziemiach   tych  zacznie  być  Rzesza .
W  macochy  matki  małym  domu tu  na  Homrzyskach  mało  miejsca.
Rodzice  mówią , jeszcze  trochę , a  już  będziemy  stąd  wyjeżdżać .
Ich  myśli  ciągu  już  nie  pomnę , lecz  nie  wesołe  mieli  miny .
Niepewność  jutra , a  tu  przy  nich  maleńkie  jeszcze  dwie  dzieciny .
Nie  wszystkie  słowa  ich  pamiętam, ale  to słowa  były  smutne,
coś , że  rząd  zdradził , żeśmy  słabi , sojusze , że  były  wierutne .
Lecz  co  dzień  nowy  ranek  wstawał  i  życie  w  garście  trza  ujmować.
Ujmował  naród, jak  kto  umiał . Szła  jesień . Zbiory  zebrać  z  pola  był  czas.
I  w  zwykły  dzionek  któryś  znów  pakowanie  i  walizki ,  z  powrotem
znów  do  Żegiestowa  wiózł  nas  miarowo  pociąg  szybki .
Wracałem , nie  myślałem  o  tym, w  mieścinie  tej  że  będą  zmiany,
że  pociąg  tylko  dotąd  jedzie , bo  tunel  znów  zaminowany ,
że  ujrzę  jakichś  obcych  ludzi  w  innych , jak  nasi  wszak ,  mundurach .
Na  Podkarpaciu  okupacja  jest  hitlerowska ,  bardzo  długa .

                Warszawa  jeszcze  się  broniła . W  Rzeczpospolitej  resztki  wojska
stawiały  opór  silny . Co  dzień  padała   bardziej  Polska .
Jak  nad  Popradem , w  tej  krainie niemiecki  nastawał  porządek .
Policja  ludzi  zamykała . Gestapo - nazwa  jej  i  wątek .
I  padła  Polska . Strzał  ostatni , ostatni  jej  pojmany  żołnierz.
Znów  zapanował  straszny  spokój , w  narodzie  szedł  złowieszczy  pomruk.
Historia  nastawiała  zegar , zegar  był  w  ręku  Trzeciej  Rzeszy .
Odmierzać  będzie  odtąd  lata  aż  do  połowy  lat  czterdziestych.
Ja  się  w  tym  wszystkim  pogmatwałem , sprawy  nie  były  na  mój  rozum.
Z  pociągu  tak,  gdy  wysiadłem, Żegiestów  dawny  był  w  mych  oczach.
Przecież  już  miasto  było  inne . Inna  w  nim  władza , inne  prawa .
Na  rozum  dziecka  to  za  wiele . Światowa  -  będzie  długo  trwała  ...

środa, 11 stycznia 2012

Ciąg dalszy Księgi I "U źródeł istnienia" cz.3

             Tysiące  mogił  i  cmentarzy, szarże  i  krew  i  ruin  sterta.
Monarchie  wzięły  się  za  bary, aż  Europa  głucho  jękła.
Lat  prawie pięciu trzeba  było, by  piekło  zgasło  pod  zenitem.
Kazimierz  miał  lat  osiem  tylko. Nie  wciągał  go  ten  pojedynek.
A  wojna  trwała, kołysała  chorągwie  i  proporce  w  biegu,
jazda  z  pikami  szarżowała , piechota  gdzieś  szła  na  bagnety.
Wyburzał  się  porządek  stary , nowy  się  jawił  w  trupów  stosie
i  w  osiemnastym  się  skończyła . Nareszcie  było  po  chaosie.
              Polska  ujrzała  światło dzienne, jak  zmartwychwstały , z  grobu  wstała .
Polskie  jawiły  się  sztandary  i  polska  mowa  znów  nastała.
Nadziei  wielkich  wzniósł  się  balon . I  odbudowa. I  marzenia.
Kazimierz  już  miał  lat  czternaście . Życiowe  czynił  wyliczenia.
Zrozumiał , że  u  progu  życia, gdy  się  mężczyzną  zaczął  stawać ,
to  przywrócono  mu  Ojczyznę . Może  się  ziścić  marzeń  gama .
W  bagażu  wiedzy , to  Kazimierz , jak  to  za  Austrii  było  w  modzie,
miał  klasy  trzy , te  podstawowe . To  mało , nie raz  później  powie.
W  dzień  któryś  ojciec  go  zagadnie :
- Na  szkoły  nie  mam !  A  więc, Kaziu  pójdziesz  na  szewca  lub  na  krawca .
  Na  czeladnika  Cię  przekażę . Wybieraj ! Jeśli  tego  nie  chcesz, nic  więcej  nie  mam  Ci  do dania.
  Nie  chcesz  ?  Paś  krowy ! Potrzebują  dzisiaj  pastuchów  do  pasani.

Ni  szewc , ni  krawiec ! Lecz  cóż  robić ? Z  dwojga  jak  gdyby  tego  złego
Kazimierz  wnet  wybierze  krawca . Sposobił  będzie  się  do  niego.
A  po  trzech  latach  dyplom  wielką  literą  o  nim świadczy,
że  ma  już  zawód . Później  w  życiu  nawet  na  niego  nie  popatrzy .

               A  kolej  dalej  będzie  modna  na  pograniczu  Czech  i  Moraw.
Bałkany  otwarte  na  handel. Kazimierz  więc  wśród  częstych rozpraw
nad  swą  przyszłością i  swym  losem  kolei  na  końcu  zawierzy .
Później  się  dowie  od  Józefa , też  na  kolei  mu  zależy ,
starsze  rodzeństwo  się  przyżenia . To  w  Polskę  jadą , to  w  kraj  świata.
Najmłodsi  obaj  pozostaną  w  domu  na  ojca  starsze  lata .
Jest  tajemnicą  i  jest  klątwą owego  czasu , tamtych  przemian,
że  choć  wujowie  to i  ciocie - czemu  do  dzisiaj  ja  ich  nie  znam ?
Kazimierz  wszakże  to  mój  ojciec . Wtedy  nie  było  mnie  na  świecie,
gdy  młodość  jego  opisuję . Jeszcze  się  nawet  nie  ożenił .
Z  Józefem  tak  we  dwójkę  trwali, jak  gdyby  obcy  w  tej  rodzinie,
a  dziadek  mój  w  lata  obrastał . Oglądał  się  gdzieś  za  chatyną .
Wreszcie  po  drugiej  stronie  miasta  domek  buduje , doń  się  wnosi
i  po  raz  drugi  w  swoim  życiu  do  małżeństwa  się  sposobi .
Z  tą  drugą  żoną  ma  dwóch  synów . Kazek  i  Józek  są  na  boku.
Już  strawa  dla  nich  nawet  zimna  i  ojca  mniej  życzliwe  oko. (...)
               Kazimierz  już  dwudziestkę  mija , ojcowski  dom  opuszczać  myśli.
Szuka  kobiety , tej jedynej, z  którą  się  szczęście  w  życiu  przyśni.
W  którąś  niedzielę , w  czas  zabawy, orkiestra  gdy  gra  raźną  polkę ,
Kazimierz  nagle ją  obaczy : to  jest  ta  moja - powie  sobie .
A  potem taniec,  walc  za  walcem  i  umówienia  i  spotkania,
a  później  pójdą  przed  ołtarze  na  złe  i  dobre  siebie  zbratać .
Spokojne  dziewczę , bez  rodziców , z  piętnem  macochy  przy  pamięci.
Aniela  wie, co to jest  praca , co  trud, wysiłek , jak  głód  gnębi.
Od  młodych  lat  schylała  barki  na  pańskim  za  ten  marny  grosik.
Upodobała  sobie  Kazka . Do  Żegiestowa  się  przenoszą .

               W  willi  "Halina" , ponad  stacją  we  dwoje  zakładają  życie.
Kazimierz  będzie  bagażowym . Anieli  przypadł dom , dobytek.
Z  dobytku  pies  był , buldog  srogi , niejeden Żyd go popamiętał ,
jak  mu  obrywał  nogawicę . Były  indyki  i  kurczęta.
Wieczorem  zaś  oboje  snuli  plany  na  przyszłość , horoskopy.
Aniela  książki połykała , nie  było  jej  ukończyć szkoły .
Tak to , gdy  w  Polsce jedna  z  rodzin  kładła  fundament  pod  swe  bycie.

               W  Niemczech  już  Hitler  był  u  władzy. Sposobił  on  się  należycie.
Stal  i  łożyska , nafta , ropa . Rósł  przemysł  groźny  jakby  wicher,
w  prasie  czytano  coraz  częściej : Ribbentrop, Himmler , Goring , Goebbels.
Dyplomatyczny świat  czuł  groźbę , lecz  jeszcze  stał  nad  globem  pokój ,
jak  gdyby  w  Europie  cicho , jakby  nie  spieszno  do  ukropu.
Jeszcze  poselstwa  szły  i  gońce i konferencje  z  wiatami ,
jeszcze  z  nadzieją  świeci  słońce  i  spokój  jest  nad  Polakami,
jeszcze  orlica  białopióra  z  Bałtyku  sięga  aż  po  Tatry .

                Tak  Kazimierza  i  Anieli  droga  życiowa  ich  otwarta .
A  w  Żegiestowie , pięknym  wzgórzu , co  Poprad  go  podmywa  wartki,
wille  budują  się  olbrzymie . Idą  przekazy , idą  paczki .
Kazimierz  pracy  ma  po  rzęsy . Zmęczony  do  domu  powraca.
Tak  lat  trzydziestych  czas  przepływa . Zabawa, uśmiech , sen  i  praca.(...)
               Tak  to  od  lata aż  do  lata  mieszkają  w  małym  tym  zaciszu .
Nastaje  rok  trzydziesty  czwarty  i  żona  się  mężowi  zwierza :
- Zostałam  matką . Co to będzie ?  Nie  mamy  kąta , własnej ściany .
- Ciesz  się  , a  nie  martw !  - mąż  odpowie . Miesiące  szybko  tak  mijały.
Bo  gwoli prawdzie  i  żeby  to nie wyglądało , jak  zagadka ,
Kazimierz  bowiem  to  mój  ojciec , Aniela  zaś  to  moja  matka .
               W  trzydziestym  piątym  w  Nowym  Sączu , w  szpitalu  się  narodzi  człowiek .
Będzie  to chłopak , a  na  sali  gromadny  słychać  cienki  głosik ,
same  dziewczynki  wokół  niego . On  jednak  tym  się  nie  rozczula .
Jak  ryknie  płaczem . Inne  matki krzykną - toż  przecież  Kiepura !
W  pierwsze  minuty  tak on  został  przez  młode  matki  powitany,
nie  dziw, bo  właśnie  w  owym  czasie  Kiepura  zbierał  wielkie  laury
za  oceanem , w  Europie , na  wszystkich wtedy był on  ustach.
Lecz  co  zawinił  niemowlaczek , że  tak  gwałtownie  rozwarł  usta ?
Może  się  cieszył , że  istnieje ? A  może  płakał , że  mu  zimno ?
A  może  głodny  był  po prostu. Może  mu  również było  dziwno .
Owo  z  powieści  wiem  matczynej . Z  Kiepurą  jakby  to  spotkanie .
Na  chrzcie  mu  dano  Aleksander . Tak  się  zaczyna  moje  trwanie .
               W  willi  "Halina"  coś  płakało, nocami  darło  się , aż  zgroza,
bo  było  to rozdarte dziecko. Płaczliwy  strasznie  był  to  chłopak .
Do  chrzcin  przygotowania  w toku . Jest  lipiec, lato  długie , rzadkie.
Pani  sędzina  się  zaprasza, że  będzie  chrzestną  matką .
Ojca  chrzestnego  też  wybierze  do swego  wieku, swego  stanu ,
Lwowskiego  aż  skądś  profesora . Wsiadają  z  dzieckiem  do  powozu .
Wozak , zaś  co  dorożką  jedzie , mówi, że  wnet  upadnie  Polska .
Miał  jednak  pecha  Aleksander.  Czy  nie  za  wcześnie  go to  spotka ?(...)

               A  w  świecie  czas  ów  następował , co  początek  ma  z  Hellady.
Igrzyska  olimpijskie  z  wolna  któreś  z  kolei  się  zbliżały .
Berlin  miał  być  ich  gospodarzem. Olbrzymi  stadion  i  trybuny
czekały  na  znicz  olimpijski  aż  z  Grecji  tutaj  przyniesiony .
Z  góry  Olimpu  szła  sztafeta . Naonczas  w  Grecji  pokój  stawał ,
mężczyźni  rzucali  orężem  i  pokojowa  kwitła  sprawa .
To  czas  zbratania  był , zawodów. Berlin  miał  inna  atmosferę,
na  tym stadionie  wiele  wiecy   odbyło  się  zaledwie  przedtem .
A  kiedyś  stanął  pośród  bieżni , choć  stadion  pusty , toś  głos  słyszał .
Ostry , grożący , bełkotliwy :  Hitler  nie  jeden  raz  tu  krzyczał ,
coś  o  wielkości   Niemiec  mówił  i  że  przestrzeni  im  potrzeba,
że  inne  grożą  im  narody. Że  do  obrony  czasu  trzeba.
A  tłum  tysięczny  patrzył  w  wodza  jak  w  bóstwo  jakieś . Las  sztandarów
z  swastyką  wokół  wiatr  kołysał  i  groźniał  na  stadionie  naród .
Teraz  sportowcom  stadion  będzie, sportowe  będą  tu  zmagania.
Powoli , z  wolna  czas  nadchodził  otwarcia  owej  olimpiady .
Trzydziesty  szósty. Masa  ludzi  zjechała  nagle  do  Berlina,
sportowcy  z  obydwu  półkuli . Sam  Fuhrer  otwiera  igrzyska.
Była  to  olimpiada  dziwna  w  lesie  sztandarów  z  swastykami ,
a  dla  niemieckich  zawodników  z  niemilknącymi  oklaskami .
Nos  dziennikarki  szybko  wyczuł, że  olimpiada  jest  niemiecka.
Coś  się  czaiło  nad  stadionem , nad  tą  ogromną  wielką  niecką .
Coś , co  gasiło  ducha  sportu , innym  symbolem  powiewało.
Taką  to  do  historii  przeszła  owa berlińska  olimpiada .

C.d.n.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Ciąg dalszy Księgi I "U źródeł istnienia" cz.2

            Po  Krecie wieści pozostały, przeminął  Grecji  nimb  daleki,
Cesarstwo  Rzymskie się  rozpadło. Zwyciężył  w końcu  Nazareńczyk,
a  jego  mnisi  po  klasztorach  uczyli  wiedzy , sztuki, pieśni,
uprawiać  ziemię , leczyć  ludzi ,kulturę  i  oświatę  nieśli.
Barbarzyńcami  aby  więcej  Mieszkowych  plemion  nie  nazwano -
w  dziesiątym  wieku  naszej  ery  chrzest  On  przyjmuje, wraz  z  nim  naród.
Krzyż  z  rąk  biskupa  przyjmie , biskupstwa  w  Polsce  pootwiera,
Polskiego  narodu  powoli  księga  dziejowa  się  otwiera.
Po  nim  Bolesław , Chrobrym  zwany , koronę  założy  na  głowę
i  Polska  sięgnie  od  Bałtyku  po  Brześć , po  Wołyń  i  po  Wrocław,
od  Odry  po  Bug , od  Pomorza  aż  po  Morawy  i  Łużyce.
Królestwo  wielkie  i  rozległe  z  nadzieją  i  nową  religią.
W  poszumie  dębów, w plusku  fali  spływają  wieki , Polak  czuwa,
nie  raz  obroni  on  Ojczyznę. Ostatnią  kroplę  krwi  zachowa,
a  potem  hojnie  ja  przeleje  za  kraj, za  chatę , za  rodzinę .
Historia  wstrząsów  nie  oszczędzi . Nieubłaganie  czas  przemija .
W  siedem  lat  po  chrzcie  Polska  stoi  mocarnie  w  środku  Europy,
od  Odry  sięga  po  Dniepr  dziki . Niedługie  będą  to  splendory.
Prywata , waśnie  znów  przeważą  i  trzech  sąsiadów  państwo  polskie
pomiędzy  siebie  poobdziela  i  z  mapy  się  wymaże  Polskę .
Aby  wiek  później , kędy  Polak  nie  był , nie  bił  się  o  tę - naszą !
Księstwo  Warszawskie  się  odrodzi : Ty  byłaś  naszą - jesteś  naszą !
Krótko . Bo  znów  Napoleon  rozsypie  się  w  zawiejach  Rosji ,
znowu  się  nam  poderżnie  gardło . Wizja  wolności  się  ulotni .
Lecz  opór trwa, będą  powstania , to  w  listopadzie  i to  w  styczniu.
Upadną , krew  się  będzie  lała , olbrzymi  w  Polsce  będzie  cmentarz .
Tak  przeszło  lat  pięćdziesiąt  długich  żyć  będzie  Polak  w  poniżeniu,
dopiero  koniec  I  wojny znów  zwróci  mu  wieniec .
Tysiąc  dziewięćset  osiemnasty . II  Rzeczpospolita  wstawa,
jakie  wiwaty , jaka  duma  i  jaki  splendor , jaka  chwała
i  budowanie  wielkie  idzie  i  rozmach , jak  na  owe  czasy.
Ojczyzna  rozpościera  spiesznie  swoje  proporce  i  kokardy .
Dwadzieścia  lat  historia  daje , tylko  dwadzieścia  Polakowi.
Oszczędność  jakaś  nadzwyczajna. Znów  los  podskoczy  mu  do  powiek
i  znów  się  zacznie  nagle , strasznie , sześć  długich  lat  to  będzie  trwało.
Wolałbym  tego  nie  wspominać . Muszę  - historia  nam  to  dała .
               Wieku  energii , wieku  pary ,wieku  silnika  dieslowskiego
i  telefonu , telegrafu , epoko  światła  elektrycznego,
wieku  maszyny , samolotu , wieku  okrętu , wieku  ropy ,
tak  się  zaczynasz - pod  swój  koniec  jakie  osiągniesz  horyzonty !
Bo  tak  się  wiek  dwudziesty  rodził , a  ludzkość  była  bardzo  pewna ,
że  już  porządek  się  ugodził : bogaci  będą , będą  biedni .
Jeszcze  nikomu  się  nie  śniło , że  glob  w  posadach  nagle  zadrży ,
że  biedni  się  upomną  siłą  o  prawo  do  życia  i  pracy .

               Lecz  w  1900  roku  spokojnie  w  Europie  było .
Największe  trzy  cesarstwa  wolno  poobrastały  w  wielką  siłę :
od  wschodu  Cesarstwo  Rosyjskie  osiągnęło  szczyt , już  prawie  zenit.
na  południu  monarchia  Austro-Węgierska  w  swojej  potędze  cicho  drzemie,
a  od  zachodu  Cesarstwo Niemiecki  rozkołysane  i  ogromne
śpi  jak  zwierz  nażarty, na  wszystko  oczy  ma  przytomne,
w  środku  maleńkie  Królestwo , Polskie  pod  obcym  jest  zaborem .
Dni , lata  powoli  przelicza , wciąż  nieugięty  jest  Polak .
Ta  ziemia  jest  długa - tak  wokół  uległa  pod  ciemiężców  butem,
zryw  wolności  umieją  uśmiercać  bagnetem, kibitką  i  knutem.
I  żyją  Polacy  w  narkozie , po  nocach   ich  sny  tylko  budzą ,
że  wolność  krajowi  odjęta , że  czują  się  tutaj  jak  słudzy .

               Wśród  czasów  owych  na  tych  ziemiach , co Austria  na  nich  zaległa  łapą
gdy  walc  strausowski  po  salonach  kołysał  się , oślepiał , bawił ,
Franciszek  Józef  zaś  panował . A  gdzieś  z  nieodgadnionej  dali
Monarchii  się  upadek  zjawiał , epoką  prądy  kołysały.
W  ten  czas  to  zwykły , jak  nic  na  świecie , w  maleńkim  podkarpackim  mieście
rodzicom  się  narodził  synek , Kazimierz  imię  dano  we  chrzcie,
a  ojciec  jego  austriackiej  kolei  służył  długie  lata .
Może  dlatego  bakcyl  kółek  szedł  i  na  syna i  na  brata.
Mieszkali  w  budzie  kolejowej  jak  przyklejonej  w  górskim  stoku,
obok  niej  szedł  tor  kolejowy , brama  do  Czech , brama  do  Moraw.
Po  przeciwległej  stronie  wzgórza  długie  się  pięły  poszarpane ,
a  środkiem  gór  tych  Poprad  płynie, niżej  go  tor  przecina  traktem.
Muszyna , miasto  małe, ciche , jak  stróż  na tym  morawskim  szlaku.
Reszta  zamczyska  zęby  szczerzy , ślad  bardzo  odległego  czasu,
doliną  tą  karawan  długich  ciągną  sznury  na  Południe ,
stamtąd  z  powrotem . Miasto  ciche  zdało  się  o  tym  już  zapomnieć.
W  takim  Kazimierz  krajobrazie  stanął  na ziemi, w  takim  wzrastał .
Ojciec  pracował  na  bocznicy , wieczorem  do  domu  powracał,
a  że  miał  on ośmioro  dzieci , porządek  trzymał  jakby  w wojsku,
więc  każdy  słuchał  jego  wskazań . W  domu  tym  rygor  był  i posłuch.(...)

               Kazimierz  chadzał  czasem  w  góry , w  sosnowe  lasy , na  polany.
Najczęściej  bawił  się  z  Józefem , najmłodszym  synem  tej  rodziny .
Zbierali  grzyby , to  jagody, z  gniazd  ptakom  jajka  wybierali,
to  nagle mogłeś  ujrzeć  obu  nad  Popradowej  brzegiem  fali.
Na  prymitywne  małe wędki  łowili  pstrągi  i  jelczyki ,
za  baranami  cwałowali , z  procy  strzelali  do  słowików
i  rośli  bracia , choć  najmłodsi . Lecz  nagle  im  umarła  matka.
Z  zmartwień , zgryzoty  im  odeszła . To  przecież  była  moja  babka .
A  w  międzyczasie - w  Sarajewie-  książę  kulami  uśmiercony
ginie. Zaczyna  się  wojenka . Pierścień  jej  wpływu  się  rozchodzi
jak  kamień  , co  w toni  jeziora ,  zatacza  coraz  szersze  koła
i  Europa  w  ogniu  staje - zaczyna  się  pierwsza  światowa .

cdn.

Ciąg dalszy Księgi I "U źródeł istnienia"

(...)
             Dopóty  zgłoski  układać , odlecieć  w  daleką  krainę,
Gdzie  mama , gdzie tato i gdzie poranki były śliczne,
Gdzie dzionek  każdy  się  nie  kończył, gdzie  czas  przystawał  nad  potokiem,
i  było  cicho  i  przytulnie  i  wszystko  me  cieszyło  oko.
Gdzie  o  wieczorze  świerszcze  grały, na  rzece  zaś  pląsały  rybki,
Gdzie  chleb  smakował aż  tak  bardzo, a  książka  to  było  coś  wszystko,
Gdzie  bezproblemie  było  prawdą  jak  kułak  w  plecy  i  śmiech dziarski,
Gdzie  deszcz  był  deszczem , mech mchem  zawsze  i  najprawdziwsze  były  kwiaty .
Gdzie  dziewczę  miało  kraśną  cerę  i  druhem  było  do  zabawy.
Gwizdek  z  wikliny  był  jak  cudo , ton  miał , był  czule  wystrugany.
Gdzie  koza  wdzięczną  miała  bródkę , dzwonek  na  szyi  zawieszony.
Zabawa  tylko  i  smak  w  ustach. Niebo gwiazdkami  ozdobione.
Gdzie  kraj , choć  smutny , choć  pobity - miał  w  oczach  dziecka  posmak  cudu .
A  strach  miał  oczy  najprawdziwsze : pociąg  w  przepaście  nagle  runął .
Fala  Popradu  w  letniej  aurze . Pierwsze  olśnienie : pływać  umie !
Albo bieg  na  spokojnym  koniu, upadek  i ten  guz  na  głowie.
A  wszystko  proste , tak  jak  linia , białe - to białe , ciemne - czarne,
Jak  tak  to  tak , jak  nie  to  nie , to też  bardzo  i  wszystko  wokół  bardzo  zgrane,
I  kołysanie  czasem , trwaniem, ukołysanie  rozbawieniem,
Odkrycia  tylko  naokoło  i  bardzo  wielkie  rozrzewnienie .

               To  takie lata  były  owe , gdy  potwór stanął  ponad  światem
i  hardym butem  gasił  wszystko, do  lagrów  ludzkość  wpędzał  batem.
To takie  lata  były , chociaż  maleńkie  oko  i  mózg  mały
tragedii  owej  nie dostrzegły , niebezpieczeństwa  nie  widziały,
cofnąć  mnie  dzisiaj  się  do  tego , zanurzyć  mnie  się  w  tym  głębinie.
Obym  nic  z  tego  nie  uronił , obym  zapisał , jak  płynęło.
Obym  historii  wątku  tego nic  nie  pogmatwał , nie  zaciemnił.
Bym  stanął  z  prawdą  jak  przed  Stwórcą  i  bym  niczego  nie  wybielił .
Bym  osnuł  nić  owego  czasu  prawdą, miłością i  tęsknotą,
błagam cię , muzo , dodaj  siły , olbrzymim  bądź  polotem
i  prostuj  ścieżkę , jeśli  krzywa , wydłużaj , gdy  mnie  sił  nie  stanie,
abym  odśpiewał  prawdę  czasu , jak gdyby  dzwony  na  żegnanie.
Aby  pieśń  moja  była  taka , jak  te  dni  proste  i  ich  ludzie,
jako  ich  praca  i  wysiłek , jak  radość  ich  i  jak  ich  smutek,
jak  owych  czasów  zwarta  masa, co  zawsze  była  sercem  Polski,
jak  partyzancki  rzut  granatem  i  kuli  nagłej  rykoszet.
Jak  matka , co  przed  swoim  domem  trzymana  serię  brała  w czoło,
za  to , że  syn jej  w  partyzantce, a  dzieci  matka  miała  czworo.
Albo  jak  ci  dwudziestolatki  nad  ranem  cichcem  wywiezieni ,
po  jednej  kuli  i  do  dołu, żywcem  w  tym  dole  uduszeni.
Taką  ty  pieśni  masz  być  całą , bo  innej  nie  chcę , tylko  taka,
jak  ból  i  rozpacz , jak  poranek , jak lot  kołującego  ptaka,
jak  uśmiech  dziecka, co  zrodzone  i  widzi  kontur  matki  swojej
 i nie  zna  jeszcze , ale  czuje , że  ta  kobieta  to  jest  moja.
Taką  cię , pieśni, chcę  rozciągać , wydłużać ,szerzyć , skręcać , stawać
jak  węża  złotem  utkanego  i  nie  chcę  z tobą  się  rozstawać
i  Podkarpacia  epos  mały  chcę  snuć  z  Popradem  w  cichej  zmowie.
Na  wzgórzach  jodły  niech  zaszumią  jak  u  chorego  nad  wezgłowiem.
I  niechaj  się wieść  wszędy  niesie  pomiędzy  gminy , miasta , sioły,
jaki tu lud  na  Podkarpaciu . Co mu  dwie  zgotowały  wojny .
Historię  niechaj  czas  zatrzyma  i  potomności  ją  przekaże.
Piękna  tu  ziemia , dobrzy  ludzie. Lecz  co  im  przyszłość  jeszcze  zdarzy ?

               Ojczyzno ,kraju  mój  rodzinny, ile  wysiłku , ile  trudu,
by  ciebie  godnie  odmalować . Co  tylko  w  myśli  by  wybuchło ,
co  tylko  w  sercu  się  wyśniło , by  na  papierze  kształt  znalazło.
Jak  ty  tętniłaś  dni  wielkimi , jaką  żeś  ty  buchała  chwałą !
Ojczyzno , Polsko , ile  trzeba  by  było  wylać  atramentu,
a  żeby  ciebie  tak , jak  trwałaś , wśród  blasku , chwały  i  zamętu,
a  żeby  ciebie  tak  malować , jaką twe  płótna  pachną  farbą ,
Ojczyzno , czy na  zawsze będziesz  mojemu  pióru  nieodgadłą ?
Ojczyzno, Polsko , ile  razy  cię  już  sławili . W  jakiej  gamie
o  tobie snuli  wajdeloci  pieśni  przedługie ?  Ile  grano
tobie  na  larum  i  na  chwalbę ?  Jak  cię  malarze  rozsławiali ?
Dlatego , kto  cię  dziś  wspomina , czuje  się  jakoś  bardzo  mały.
Ojczyzno, coś  padła  nie  raz  pod  obuchami  skier  historii,
a  tylko  ludzie  z  kajdan  zimnych  czuli , że  kiedyś  byli  wolni .
Ojczyzno , potem  krew  płynęła , powstańcze  głosy  wichry  rwały,
jak  echo  dopadało  z  krańców -  śniły  się  druhom  dni  twej  chwały .
A  potem  znowu  toś  dudniła  gdzieś  spod  Kircholmu , gdzieś od Wiednia,
od  Samosierry , spod  Grunwaldu . Monte  Cassino  się  rozległo
na  wyżu  wielkim , strasznym, dzikim  i  bestia  na  nim. A  co  potem ?
Krwi  strugi , cmentarz , goździki  i  wielki  krzyż , ten  Ad  Memoriam.
Ojczyzno, ile  razy  byłaś  z  kart  Europy  wymazana ?
A  jednak  tliła  się  iskierka  w  narodzie  twym, co  się  nie  nagiął ,
przetrwał  Habsburgi  i  Bismarki , Hitlery  gdzieś  pogrzebał  w  biegu,
tak się  do  swoich  dni  sposobił , tak  się  do  swego  spieszył  celu .(...)

           (...)Dlatego  ciebie  wielbić  trzeba, szanować  i  ciągle  miłować.
W  tobie  jest  wszystko to , co  w  nas  jest , a  w  nas  jest  iskra  i  dynamizm.
Bo  w  nas  jest  taka  pieśń o  tobie, że  z  grobów by  powstali  zmarli ,
a  w  nas  jest  takie  serca  bicie  na  ojczyźnianej  twojej  glebie,
że  to  jest  wszystki - krwią  i  solą , wodą  i  słońcem , dniem  i  chlebem.
Dlatego , gdyś  w historię  wkrzepła , uparcie  bijesz  się  o  dzieci
i  to  gdzie !  Na  najwyższym  forum , bo wszak  to  w  samym  ONZ-ecie
Dyktujesz  światu : wychowujcie  dzieciny  tylko  dla  pokoju ,
bo , co to pokój , ty  pamiętasz. Ile  dni  twoich  - to  niewola .

              Ojczyzno , doszło  tak  daleko , o  czym  nikomu  się  nie  śniło ,
że  w  któryś  dzień  październikowy  świat  się  zatrzymał  i  oniemiał :
następcę  Piotra  mu  zrodziłaś  z  zwykłej  krakowskiej  prostej  ziemi .
Jaki  to  hałas  był  na  świecie , jak  się  rozdarli , jak  dziwili !
Ojczyzno jesteś , bo  wszak  byłaś  i  przez  to  wielkie  twoje  bycie
twa  ścieżka  dzisiaj  się  szeroczy, spokój  pod  twoim  błękitem.
Że  byłaś  wielką , będziesz  taką  i  wkorzeniłaś  się  w  historię .
To  wszyscy  winni  zapamiętać . Nikt  o  tym  nie  może  zapomnieć .(...)

               Jak  mój  początek  tak  i  glob  ten, na  którym  moja  jest  ojczyzna
też  miał  on  swoje  narodziny. Gdyby  nie  one, czym  by  były
moje  wywody , jak  urwane , jak  bez  opoki , jak  bez  składu .
Dlatego  zgłosek  kilkanaście  oddaję  początkowi  globu .
Odległy  czas  on, zamierzchła  pora , geolog  myślą  nie  dosięga,
jak  ziemia  prakolebka  ludzi  to parowała, to znów  stygła ,
jak  po  jej  grudzie  szły  epoki , dymy  niebiosa  zasłaniały
i  tak  Archaik  w  naszym  globie  nastawiał  dla  siebie  zegarek.
Lat  trzy  tysiące  milionów  wstecz  długich , to  zimnych , to gorących
w  wodach  się  glony  rozszerzały  i  promienice  lekko  pnące
i  zaczynała  się  historia, bios  jej  nazwa  i  jej  miano ,
co  taką  cudownością  formy  do  naszych dni  aż  się  ostało .
Po  Archaiku , gdzieś  około  pięćset  milionów  lat  w  przeszłości
epoka  prze Palezoitu . Glob  się  rozdyma to  znów  króci ,
rysują  się  kontury  górskie  a  brzegi  morzom  dają  wsparcia ,
a  w  morzach  rój  zwierząt  wszelakich . Trwa  srogi  bój  ten  o przetrwanie.
Kręgowce, gady , płazy  straszne , jak  apokaliptyczny  widok,
na  lądzie  skrzypy  i  paprocie , przepastne  lasy  ich  gdzieś  idą,
a  wiatr  ich  gałęziami  szumiąc , nie  wiem , czy  tego  był  już  pewien,
że  w  lat  miliony  później  po  nich  zostanie  drogocenny  węgiel .
Po  tym okresie  jeszcze  bliżej  dni naszych  szła  epoka  nowa
Mezozoiczna  , wstecz  od  dzisiaj  w  dwustu  milionach  lat  liczona,
czasy  gorąca , czasy  zimna, jura  i  kreda  i  potopy,
czas ichtiozaurów , era  ssaków  i  gadów  do  ptaków  podobnych.
Drzewa  iglaste  w  słońcu  szumią , skrzydlaty  gad  powietrze  szyje,
ni  zwierz  to  ni  ptak , potem  raptem  w  wodzie  zanurzy  się  głębiny.
Szmat  czasu  wolno  się  wydłuża, ziemi  rysują  się  kontury.
Wokół  bogactwo  i  przepych  roślinnej , zwierzęcej  natury.
Wreszcie  około  pięćdziesięciu  milionów  lat  przed   naszą erą
Kenozoiku  jest  początek. Wulkany , dymy  i  gejzery.
Ogień  i  błyski , pasma  górskie  z  nizin zmierzają  pod  firmament.
Tak  dzisiejszego  prawie  świata  zakańcza  się  powoli  zarys.
W  energii , ogniu  i  chaosie , w  dymach  i  wstrząsach  w  podziemiu
ropa  naftowa  się  wytwarza , gaz  się  gromadzi  w  magazynach -
o  tym  dwudziesty  wiek  się  dowie , gdy  przyjdzie  kryzys paliwowy .
To  dziesięć  milionów  lat  temu ten  skarb  gromadzi  Pliocen .
               Królestwo  ssaków  się  rozpędza , jest  słoń  i  koń  i  jest już  małpa.
Olbrzymie  dudnią  nosorożce , niedźwiedzie  się  zbierają  w  stadła .
Reny , jelenie , wreszcie  jest  król , ktoś ,kto  przewodził  temu  będzie .
Pojawia  się  powoli  człowiek , mądry , myślący , jest  na  czele ,
jawi  się  on Pithekanthropus  i  Pekinensis , Neandertalczyk .
Ma  dwie  olbrzymie  zwinne  ręce , na  wszystko  czasu  mu  wystarcza.
Na  łowy  chodzi , przy  ognisku  szczękami  chrupie  mięsa  połać,
w  grocie  kamieniem  coś  wyrzeźbia , jelenia  wyobraża  postać .
A  do  snu  sosny  mu  zaszumią , brzozy  i  dęby  zawtórują -
uczeni  na  dwieście  tysięcy  lat  ten  czas  szacują .
Bo człowiek ten  potrafi  ogień  skrzesić  z  kamienia .  W  wolnym  czasie
obrabia  kamień  na  narzędzia , rogiem  zwierzęcym  nie  pogardzi .
Z  kości  wytwarza  zaś  ozdoby , to  jakieś  bóstwo , jakieś  lalki ,
potrafi  poczyniać  zapasy , do  groty  wszystko  to  gromadzi
i  idzie  na  dzikiego  zwierza , nie  jeden  raz  z  nim  w  walce  ginie .
Tak się  zaczyna  ta  historia - co  zwykły  człowiek  ma  na  imię .
W  młodszej  epoce  zaś  kamienia  człowiek  hodowli  połknie  bakcyl,
hoduje  rośliny , zwierzęta , rybę  nabije  na  długi  patyk .
Zaczyna  ziemię  spulchniać  drzewcem  a  potem  wkłada  tam  roślinę .
Wygładza  kamień  i  przewierca , garnek  potrafi  lepić  z  gliny.
Z  ziemi  zaś  wydobywa  skarby , miedziane  misy  w  słońcu  świecą .
Buduje  już  pierwsze  lepianki  i  groty  odtąd  pustką  świecą .
A  później  wyrwie  ziemi  brązy , wytworzy  z nich  narzędzia , bronie .
               Tak  lat  siedemset  przed  naszą  erą  kultury  naszej  jest  początek.
Mianem  Łużyckiej  ją  nazwano . A  Prasłowianin  nie  próżnuje ,
wznosi  olbrzymie  wokół  grody  i  z  bronią  u  ich  wrót  waruje .
Pilnuje  ziemi  jako  swojej , piękną  wytwarza  ceramikę.
A  po  środkowej  Europie  cwałuje  najazd  ludów  dzikich .
Scytowie  prą  i prą   Celtowie  ale  słowiańskich  grodów  siła
oprze  się  w  końcu , a  szmat  czasu  nieubłaganie  wciąż  przemija .
I  pięćset  lat  przed  naszą  erą  Słowianin  w  środku  Europy
gruntuje  swój  byt  i  potęgę  i  będzie  tak  aż  do  dni  nowych.
Bartowie  zlegną  nad  Bałtykiem , będą  Kurowie  tam  i  Prusi ,
Litwa , Łotysze  , Jaćwingowie, będą  hen  dalej  ludy  Rusi.
I  jak  chcą  dzieje  i  historia - w  Betlejem  Bóg  się  nocą  rodzi ,
Imperium  rzymskie  u  zenitu , swoją  potęgą oczy  bodzie .
               I  tak  w  zerowym  owym  roku , powiewy  od  niego  szły  nowe.
To  Chrystusa  lub  Oktawiana  nową  epokę  liczy  człowiek.
Cesarstwo  rzymskie  rozkwitało, rosło  w  potęgę  państwo  Partów
i  Indo-Scytów , Ascecydów , chińska  dynastia  Han  rozparta.
Zerowy  rok  trwa . w  Europie  Słowianie  grunt  pod  stopą  mają ,
obok  nich  w  szóstym  już  stuleciu  powstaje  wielkie  państwo  Franków,
królestwo  również  Wizygotów  i  Lągobardów  jest  zalążek,
rodzi  się  państwo  Anglosasów , wschodnio-rzymskiego  cesarstwa  początek.
A  w  ósmym  wieku, gdy  ów  Wielki  Karol  krzyż  w  Europie  kładzie,
od  Łaby  aż  po  fale  Dniepru  Słowianin  dumnie  się  przechadza :
Plemiona  Polan  są , Wieleci , Serbowie , Czesi  i  Słowacy ,
są  Morawianie  i  Bałtowie , plemiona  ruskie  i  Chorwaci.
Czas  płynie  i  w  dziesiątym  wieku  tworzy  się  zrąb  państw  tych  dzisiejszych .
A  Europa  wciąż  krwią  spływa , po Rzymie  pozostały  wieści  ,
z  południa , wschodu  i  zachodu  napiera  najazd  za  najazdem .
Za  swoją  przyszłą  państwowością  wolno  rozgląda  się  Słowianin.

cdn. ...