Zbiry w cholewach czystych, lśniących. Szpicruta chwiejąca u boku,
codziennie będą na apelach. Zlustrują rzesze żywych trupów.
Praca i męka, śmierć i rozpacz obozu tego jest zaletą .
Na bramie szyld szyderczy sterczy : "PRACA LUDZI USZLACHETNIA" .
Pogarda będzie tu dewizą dla nieszczęśników tu zwiezionych,
to dla nadludzi bydło rzeźne, nie jakiś tam normalny człowiek.
Tu śmierć człowieka tylko czeka. Obmyślą mu ją Ci panowie.
Pogarda, jeszcze raz pogarda, nihilizm jest nad tym obozem.
Aż pięć milionów istnień ludzkich pochłonie piekło to na ziemi.
Po wojnie znajdą się też tacy , co w obóz ten nie będą wierzyć.
Dopiero kiedy własną stopą staną na darni z ludzkim prochem,
uciszą się , wstrzymają oddech, łza nagle stanie im u powiek.
Tu ci panowie , z wyższej rasy, ponoć aryjskiej, śmierć tak nieśli .
Po latach wszyscy stracą pamięć tu o tym miejscu, w Norymberdze.
Dopiero film dokumentalny odbierze im ostatnie słowo.
Na sali raptem ktoś omdleje. I straszna cisza będzie wołać.
Lecz Norymberga , czas odległy . Rzesza zachłanna i krwiożercza
idzie na przebój przez lądy . Obozów takich coraz więcej .
Treblinka będzie. Będzie Dachau i Buchenwald i setki całe,
lecz ten tu , gdzieś koło Krakowa przewyższy wszystkich brudną sławą.
Oświęcim - jego pełna nazwa , tu pięć milionów istnień znikło .
Po latach pomnik ostrzeżenie przyszłym epokom tu uczynią .
A za lat kilka jeszcze dalej skarbnica będzie tu ludzkości -
Unesco wyda taki dekret . Ten obóz przejdzie do historii .
Los tylko albo najprościejszy zdarzył to chochlik lub przypadek ,
że na tym strasznym wielkim placu ja się tu raptem znalazłem ?
Dziś byłbym cząstką tych popiołów . I cóż, że lat miałbym sześć tylko,
tu młodsze dzieci uśmiercano. Ja miałem szczęście ! Ot to wszystko.
To pod Krakowem , a w Krakowie osiadł na stałe Frank i dzielnie
zaczął sprawować swoją władzę. W Wawelu miał apartamenty.
Wyrzynał naród powolutku , ale miarowo , jak maszyna.
Prowadził dziennik skrupulatnie. Każda śmierć w nim była widna.
Każdy swój wyrok na Polakach skreślał podpisem i pieczęcią .
Tracono coraz więcej ludzi. Strzelano do nich już za wszystko :
za to, że szli ulicą cicho , że czapkę mieli i rąk dwoje .
By każdy dzień znów ich mniej było. Łapanki , egzekucje, doły .
W swych pamiętnikach Frank da wyrok, że więcej drzew jest niż Polaków.
Na każdym by jednego wieszać .Takiego pana miał ów Kraków,
kolebka Polski, siedziba królów. I gdzieś to nagle znikło wszystko .
Trwoga się tylko wpiła w naród . Groziła mu śmierć biologiczna .
To już nie zabór i niewola. To dobijanie po jednemu.
Rachuba, aby za lat kilkanaście nikt nie pozostał na tej ziemi.
Zagłada działa się narodu. Tylko w niemieckich kartotekach
jej koniec gdzieś był określony. I naród krwawił . Naród czekał . (...)
A ja lat miałem sześć zaledwie, gdy wszystkie owe bezeceństwa
zaległy nad Polską , Europą , gdy się jawiła kresu klęska .
Płakałem. Śmiałem się . Bawiłem. Nic nie wiedziałem o tym świecie,
co później miałem odkrywać w dojrzałych moich starszych latach.
Ojciec dostaje przeniesienie do Rytra , jako nastawniczy .
Tam będzie kilka lat pracował . Myśmy iść mieli do Łomnicy.
I znowu buda kolejowa gdzieś z austriackich jeszcze czasów.
Zatęchła, brudna i wilgotna. To sto piętnaście onej miano .
Numer kolejny budy owej , co ma telefon , pokój , kuchnię
i sień maleńką a wokół wiatry zimowe groźnie dudnią .
A koło budki kolejowej pociągi sapią tam, z powrotem .
Ranni i broń , czołgi i działa , armaty , nawet samoloty
porozbierane na nich jadą . Tak dzień i noc. W niejednej porze
Żegiestów sobie przypominałem . Willa "Maryśka" mnie urosła
jak do luksusów wobec tego, co nowym było nam mieszkaniem.
Nastawał rok czterdziesty drugi . Koło Łomnicy już mieszkamy .
Jeszcze rok jeden jest dzieciństwa , bo szkoła skończy jego sielskość.
Lecz gdzież dzieciństwo ? Naokoło działo się , że się wierzyć nie chce.
Tu do tej budy nad Popradem okropność czasem też podeszła .
Pamiętam . Szedł z Południa transport. Tor tuż za budą się wykręcał.
Na skutek łuku każdy wagon musi być na nim przechylony.
Z platformy nagle beczka spada , w kartofli toczy się zagonek.
Z bratem żeśmy to podpatrzyli . Już wie nasz ojciec. Dalej żwawo
we trójkę do niej pospieszamy i przytaczamy pod dom całą.
Pod stertą słomy w małej szopce umieszcza ową zdobycz tato.
Za dwie godziny po ziemniakach uważnie depcze już gestapo .
Patrzy , ogląda , beczki szuka . Powoli w stronę nas już idą .
Do środka wchodzą , zapytują czy beczki z naftą ktoś nie widział .
Ojciec powiada , nic nie spostrzegł , że nie ma czasu patrzeć w pociąg.
Wychodzą , do szopki kukają . Pod mały chlewik znów podchodzą .
Popatrzą nawet do ustępu , małej stajenki , gdzie dwie kozy .
Jak szybko przyszli tak odchodzą . A jakby weszli tak do szopki
i trochę słomy odrzucili ? O jedną więcej egzekucję .
Los lub traf znowu nas ratował . Odczekał ojciec , aby ustrzec
podejrzeń jakich. Po miesiącu w Łomnicy żeśmy sprzedawali
za masło, ser, ziemniaki , jajka . Ludzie do lamp potrzebowali .
Do domu z wolna głód zaglądał . Kuchni polowej już nie było.
Ciotki nie było na Łopacie . Tamto się dawno zakończyło .
A jeszcze na świat przyszła siostra , Janina dano jej na imię.
Jak tu pięć osób na dzień każdy przyodziać , napoić , wyżywić.
Ojciec pracował dalej w Rytrze . Stał na rozjazdach . Był zwrotniczym.
A zawiadowca, dyżurny ruchu , to byli Niemcy . Również Niemiec
po drugiej stronie na zwrotnicach . Więc ojciec cenił swoją pracę .
Jedynym był nas żywicielem . A Niemiec nie za dużo płacił . (...)
sobota, 11 lutego 2012
sobota, 21 stycznia 2012
DZIECIŃSTWO cz.1
D RU G A
księga rozwiera się szeleszcząc stronicami już nie
epok i stuleci , ale początkiem lat czterdziestych
współczesnego wieku.
Macki hitlerowskiej machiny wyciągają się
w stronę wszystkich kontynentów . We wschodniej Europie,
nad Wołgą , przeważa się szala wielkiej wojny.
A moje najmłodsze lata w podbitej ojczyźnie upływają
w Żegiestowie i Łomnicy . Przemija bezpowrotnie smutne
dzieciństwo tak , jak przemijało wtedy podobnym do mnie
dzieciom wojny .
* "MARYŚKA" - willa w Żegiestowie nad Popradem
* oficerowie III-ej Rzeszy i moje odczucia
* kościółek w Żegiestowie-Zdroju i odbudowa tunelu kolejowego
* ekspansja Niemiec : podbój Danii , Norwegii , Belgii , Holandii , Francji , Włoch i Egiptu
* aresztowania i egzekucje w Polsce
* Łemkowie w Żegiestowskiej wsi
* siostra matki pokojówką u niemieckiego inżyniera na Łopacie i przenosiny do Turki n/ Stryjem
* odwiedziny cioci i pierwsze polskie wiersze
* Niemcy na Krecie i w Grecji
* napaść Hitlera na Rosję
* Stany Zjednoczone w wojnie z Niemcami i Japonią
* miasto koło Krakowa : Oświęcim i rządy Gubernatora Franka w Krakowie
* plany III-ej Rzeszy
* nowe mieszkanie : budka kolejowa nr 115 pod Łomnicą
* piękno doliny Popradu
* pociągi - widma- z Żydami jadą do Oświęcimia
* kościół w Piwnicznej-Zdroju
* zabawy i obowiązki dziecka
* nad Wołgą , pod Stalingradem , zatrzymana ofensywa
* Alianci w Algierii i Maroku
* odwrót niemieckich armii
* niezapomniana choinka
* smutne i szybkie dzieciństwo w latach 1939- 1942
* a jednak dzieciństwo to wspaniała rzecz
* * * * *
Nastały w ten czas dni ponure , smutne wieczory , długie noce,
do sedna tej smutności wokół daremnie próbowałem dociec.
Do innej willi nad Popradem "MARYŚKA" żeśmy powrócili ,
drewniany duży , ładny czworak , pokoje na poddaszu były .
Ojciec do pracy szedł w tunelu , przez naszych był wyminowany,
a matka prała Niemcom szmatki . Oficerowie też mieszkali
na drugiej stronie owej willi . Obok polowa stała kuchnia.
Jakiś nieznany twardy język słyszałem na żołnierzach ustach . (...)
Wieczorem przychodzili do nas , chleb przynosili i cukierki,
od matki brali czyste pranie, dawali jakieś jej papierki .
Pamiętam nawet , w któryś wieczór , w sześćdziesiąt sześć jak u nas grali.
To coś krzyknęli, to znów cisza , to znowu się rubasznie śmiali.
Jam obojętny był co do nich , nim ich nie lubił , ani gardził .
Mój wiek się liczył na pięć latek , nie mogłem być zły ani hardy.
Nie rozumiałem co się stało . Na takie sprawy byłem mały .(...)
Pamiętam taki dzień , niedziela . Tu wszystko było tak inaczej .
W tym dniu mój ojciec się nie spieszył do zwykłej swojej ciężkiej pracy.
Matka nas rano ubierała w inne ubranka wraz z Ryszardem
i szliśmy w czwórkę do kościoła, a drogi spory był kawałek.
Koło Popradu szliśmy raźno , Żegiestów wieś żeśmy mijali,
potem do Zdroju pięli się pod górę . Mały kościółek stał na skałach,
jak gdyby jakieś drzewo , cały wśród liści i w konarach.
A w środku cisza , tylko czasem ktoś w jakimś bardzo dziwnym stroju
nieznanym dla mnie głosem śpiewał, później tym głosem coś znów mówił.
Na końcu wchodził na ambonę i - W imię Ojca ... rozpoczynał.
Mówił o jakimś coś Chrystusie .W kościele wtedy była cisza.
Gdyśmy z kościółka wychodzili , jakaś mnie pani podnosiła :
- Anielu , ale rośnie Alek - śmiejąc się matce tak mówiła ,
a druga znowu brata Ryśka w ramionach kołysała ,
a matka patrząc na to wszystko uśmiechać nam się polecała .
Potem w powrotną szliśmy drogę . Ojciec zostawał z kolegami,
w domu kazano grzecznie siedzieć , by nie pobrudzić znów ubranka.
Siedzieliśmy , poważne miny . Na stole wnet się zjawiał obiad ,
ojciec dochodził i we czwórkę jedliśmy tak niedzielną porą .
A po obiedzie my dwaj z matką szliśmy powoli na Łopatę ,
tam ciotka nasza pracowała za pokojówkę i kucharkę .
Inżynier Dewitz ją wynajął , tunel on tutaj nadzorował ,
Polkę , Halinę , miał kochankę . To z nią się znała nasza ciotka.
Ona jej pracę załatwiła . Niedzielną poobiednią porą
ciotka czas wolny miała wtedy . W zacisznym siadaliśmy pokoju .
Dwie siostry wspominały sobie , czasem nadeszła ta Halina ,
cukierkiem nas poobdzielała i pogłaskała po czuprynach .
Zabawki skądś nam naznosiła i świat przestawał dla nas istnieć,
a tylko siostry coś mówiły o modzie, wojnie i o wszystkim.
O tym , czym małe miasto żyje , gdy wszyscy się naokół znają.
Tak popołudnie nam schodziło . Później wracaliśmy do domu.
Pamiętam , zawsze na odchodnym, matka taszczyła wielką torbę.
Ciasto , wędliny i konserwy, nawet bombonier szelest doszedł .
Dziś wiem , z zapasów inżyniera było ukradkiem to dawane,
bo oni opływali w wszystko, wszystko, co było nam zabrane. (...)
Pamiętam , coś nieprzyjemnego . Tuż obok stacji był sklepikarz.
Sprzedawał żywność , inny towar . Często zaglądał do kielicha.
Przychodził do nas, grano w karty . Przynosił ciastka , czasem piwo .
I właśnie w któryś zwykły wieczór to nieprzyjemne się zdarzyło.
Chrupałem okrąglutkie ciastka a oni w kary raźno grali,
nagle poczułem bóle głowy i ktoś z nich piwo mi przystawił,
by tylko łyczek , że ból przejdzie , matka się głośno sprzeciwiała.
Raptem wypiłem i po chwili głowa już była ociężała .
Potem zrobiło mi się gorzej, tak źle, że jakby ścierka zbladłem,
na końcu piwo wraz z ciastkami na łóżko im zwymiotowałem.
Zaduch poczułem piwa taki , nie tknąłem go do lat dwudziestu !
Co to się w życiu nie przydarzy małemu nawet czasem dziecku !(...)
I miało dziecię swoje sprawy , zwyczajne proste dziecko wojny .
Spokojne niby moje życie. A wokół czas szedł niespokojny .
Hitlera kęsek nie urządzał . Gdy Polska padła mu do kolan,
to w swojej chorej wyobraźni zataczał sztabom szersze koła .
Szedł dziarsko Wehrmacht , but stukotał i w rok po klęsce wrześniowej
uderzył w Danię i Norwegię i opluł ją stalowym ogniem.
W tym samym roku uderzyli w Belgię , Holandię i Luksemburg .
I Europa zrozumiała , że będą dalsze klęski .
W tymże to roku dumny German szedł w defiladzie poprzez Paryż.
Nad Anglią pierwsze samoloty niemieckie piekło zwiastowały .
Włochy przechodzą do Hitlera , zajmują Libię , później Egipt .
Tak ta spirala się rozszerza . Co będzie dalej , nikt nic nie wie.
I prze ekspansja hitlerowska a czapki z trupimi główkami
podbitym ludom pokazują , co to jest Rzesza, czym jest nazizm.
Apetyt rośnie pruskiej bestii , pożera coraz nowe kraje .
Kiedy to wszystko się zatrzyma i maj znów pachnieć będzie majem ?
Lecz maj ten jeszcze jest daleki . Słowa prorocze go nie wskrzeszą .
Koło Krakowa jest miasteczko ciche, spokojne. Ale wejdzie
wnet do historii jako zgroza . Coś , co się nie śni człowiekowi.
Wyzwoliciele w nim spotkają stosy popiołów , sterty kości .
Stosy popiołów z ciał milionów i sterty kości zwykłych, ludzkich .
Spotkają hałdy ludzkich włosów i z ludzkiej skóry rękawiczki .
Komory zobaczą gazowe , zobaczą również krematoria .
Takim to tutaj będzie obóz i tak on przejdzie ad memoriam .
Tak było nie za długo przecież , zaledwie jeden rok po wrześniu ,
a tylko matki zapłakały , przepadło nagle polskie dziecko .
Tu znów mąż nie powrócił więcej do jednej z brzegu polskiej chaty.
Do Rzeszy nagle wywieziony na pracę i na kazamaty . (...)
W Żegiestów Wsi , tej , nieopodal , mieszkali Łemcy , to ich miano .
Do cerkwi w niedzielę chodzili . Bardzo robotny to był naród.
Pnie karczowali , całe lasy. Sadzili wokół jęczmień, owies.
Polacy ich tolerowali . Skąd przyszli - kto się dzisiaj dowie ?
Z Rosji ? Z Bułgarii czy dalekiej ? Pisali wszystko cyrylicą .
Ikony w cerkwiach ich jak żywe . W ołtarzach carskie wrota świecą .
Każda wieś miała własną cerkiew . Każda wieś miała swego popa .
Było tych wiosek kilkanaście . Mógłbym je tu dokładnie podać .
Jak rzekłem , pracowity naród . Na targu wtedy było wszystko :
masło i sery, jajka , kury i było tez wszelakie mięso .
Do miasta raz na tydzień wyszli o sól , po naftę i po cukier.
Wieś żegiestowską zapełniali a język ich z dialektu ruski .
To z tej wsi do nas przychodziła , a Teodora jej na imię ,
masło i mleko przynosiła , a czasem jajka lub coś inne .(...)
Po wojnie Teodorę kędyś w zachodnie ziemie wysiedlili .
Czy jeszcze żyje ? Czy pamięta odpryski żegiestowskiej chwili ?(...)
Wszak bym zapomniał . W międzyczasie tunel już otwarł torom drogę.
Dewitz opuszcza już Żegiestów . Razem z nim ciotka się przenosi .
Turka, Drohobycz, Stanisławów tam długie mosty będzie wznosił .
Zabrakło nam już ukochanej poczciwej naszej dobrej ciotki .
Już na Łopatę żeśmy nie szli . Nie było po co i do kogo .
Za to co pewien czas zjeżdżała , dość często , do naszego domu.
Opowiadała straszne rzeczy, co tam Własowcy wyprawiają ,
jak księżom na ich gołych plecach ornaty nożem wyskrobują.
Jak maltretują polską ludność , jaki los kobiet jest w ich rękach.
Włos jeżył się na mojej głowie. Nie mogłem długo tego słuchać.
Okropność wojny do mnie doszła , martwe swe przybliżyła lica.
Dane mi później będzie ujrzeć tamto i owo . Potwornica.
Ta wojna straszna . Małym dzieciom bestialstwa wpycha w małą głowę .
Lecz kto się wtedy tym przejmował , gdy z dala szły problemy nowe.
Ciotki przyjazdów nie lubiłem od tamtej straszliwej pory,
gdy głośno nam opowiadała , co człowiekowi czyni człowiek.
Mówiła jeszcze , że ten Dewitz jest bardzo ludzki . Że gdy wieczór
nastaje , na noc do swych piwnic Polaków zgarnia . Schron im czyni.
Rano wypuszcza , by gestapo nie wpadło na ślad jego skrytki .
Czasami ludzki bywa Niemiec . Nie zbrodniarzami oni wszyscy .
Znów raz , pamiętam, przyjechała z walizki książkę w rękę chwyta,
i nas przywoła do porządku , a potem wiersz jakiś czyta .
I snuje się opowieść nagła o ojcu , zbójach i o wzgórzu,
jego powrocie , ocaleniu . Jakiż się dziwny świat wynurzał .
Dziwne. Czytała to z pięć razy , bo żeśmy tego bardzo chcieli,
do dziś ten wiersz zapamiętałem - "Pójdźcie dziatki " . Epopea
powrotu ojca , ocalenia . Wiersz ,który twarde serce skruszy.
Później nam drugi wiersz czytała . Ten wiersz był o dwóch różnych duszach.
Też go pamiętam , to i owo w pamięci się już nie ostało .
Gdy starszy - chciałem znać autora . Nie dokopałem się do prawdy .(...)
Dobiegał końca ociężale czterdziesty pierwszy . A co w świecie ?
Huragan wojsk pancernych Rzeszy w Jugosławii , jest na Krecie .
Wnet Panteonem wstrząsną salwy . W Atenach kroczy Trzecia Rzesza .
Japonia , sprzymierzeniec Niemiec, na Pearl Harbour ogniem mierzy.
A w czerwcu tego właśnie roku hordy germańskie prą na Rosję .
Miliony ludzi , tysiące czołgów , tysiące ciężkich samolotów.
Listopad : będą już pod Moskwą , pod Leningradem i Rostowem.
Los Europy powolutku wydaje się przesądzony .
Niejeden pyta , jeśli kędyś tam gdzieś u góry Bóg jest w niebie,
czy nie jest z Rzeszą ? Jej marszami ? Po prostu czy nie jest z Hitlerem ?
Miliony załamują ręce i szepczą cicho z łzą u powiek :
Jeżeli Wschód też się nie oprze ? Czy jest to już prawdziwy koniec ?
A tam, na wielkich polach bitew niezwyciężona wciąż armada
pierwszy raz w biegu wolno staje . Czyżby tam była zatrzymana ?
Radość ! Wszak stoi ! Ni krok na przód . Czyżby swój trafił na swego ?
Świat z wolna oczy wybałusza . Kto atakuje ? Kto oblega ?
Speer , prawa ręka władcy Niemiec , zdwaja produkcję czołgów , armat,
a tam na wschodzie wszystko ginie , jakby do błota nagle wpadło .
I świat zatrzymał się na chwilę , jakby nad walką dwóch zwierzaków .
Kto - kogo ? Komu starczy siły ? Kto pierwszy śmiertelnie zachrapi ?
Dywizje same doborowe ze strony Niemiec , same wilki .
Rośli , wyżarci , wypoczęci . Któż oprze owej się potędze ?
Naród rosyjski się opiera . Walka się chwieje na dwie strony.
Paulus coraz to nowe wojska ściąga , skąd tylko wciąż podwody .
Tu na bezkresach dzikiej dali czołg idzie na czołg , chłop na chłopa ,
bagnet na bagnet . Już nie żarty . Tu na tych polach jest historia.
Zaczyna pisać stronę nową . Tu tylko być lub się rozstawać.
Takie zapasy Rzeszy z Rosją historia tu obserwowała .
To ta się przegnie , ta przyklęknie, ta znów zadyszy , tamta zaklnie.
Ale zapasy to prawdziwe a walka trwa jakby o świat ten.
W grudniu czterdziestym pierwszym roku , mało kto wiedział , kto zwycięży.
Miliony wojsk , olbrzymie sztaby, tysiące sprzętu i oręża .
Lecz świat się cieszył, że nareszcie teutoński but jest powstrzymany,
że znalazł się ktoś tak odważny , ktoś kto powiedział koniec , amen .
Rzekł : - Dalej ani kroku ! Wara ! A jeśli marsz - to tylko odwrót !
I głos ten rozległ się po świecie . Od wielu stolic on się odbił.
Ludziom lżej zastukały serca , rumieniec wyszedł im na lica
i coraz częściej myśli wszystkich do Wschodu , hen daleko lecą .
Gdzie huk i łomot, wycie, dymy , na ziemi gdzie nastało piekło.
Ilu myślami , ilu snami do ziemi tej dalekiej biegło ?
I jakby mało tego było , że sierp wstrzymał swastyki butę ,
to jeszcze w grudniu tegoż roku Rzesza wypowie Stanom wojnę .
Pewny jest Niemiec , dufny bardzo, w takie mocarstwo ciskać dłonią .
I bożek wojny się przygląda z wolna obydwom półkulom.
Japończyk ponad oceanem trapi okręty dniem i nocą .
Na Stany bomb swych nie wypuszcza , an ich kościoły i ich dworce.
Nie jeden raz mocarstwo owe na wojnie interes czyniło .
Teraz się musi samorzutnie w nią angażować z cała siłą .
A moje życie w Żegiestowie jest dalej ciche i spokojne .
Za rok mam iść do pierwszej klasy , często już nad tym myśli głowa ,
a szkoła aż w Piwnicznej Zdroju . Daleka do niej wiedzie droga.
Tu na tym skrawku górskiej ziemi wojna życiorys też swój kreśli.
Ktoś znów jest o coś posądzony . Kogoś wywożą znów do Rzeszy.
Egzekucyjny pluton też często się tu zbiera w rzędzie.
I znowu jeden mniej Słowianin , Pogardy macka się rozkręca .
A w mieście , tym koło Krakowa, rzędami stoi sznur baraków
i tor , co się tu nagle kończy . Ludzie pytają :
- Taki zachód i tyle pracy ? Co tu będzie ? Fabryki jakieś czy koszary ?
Czterdziesty pierwszy dał odpowiedź . Transporty ludzi tutaj zjadą
ze wszystkich kresów Europy. Szwajcar i Anglik, Polak , Niemiec,
Norweg i Czech, Grek , Portugalczyk. Każdy z nich to wróg jest i jeniec
rosnącej Rzeszy . Tu na rampie, przy której tor się nagle kończy
będzie selekcja : młodzi, starzy , kobiety, dzieci . Później rządkiem
jedni do komór , inni do baraków . Duszeni dymem i cyklonem .
Największa to fabryka śmierci , co dla człowieka wymyślił człowiek .
Miliony butów , tysiące lalek , grzebieni , pasków i odzieży
będzie palone , przerabiane lub wywożone do Trzeciej Rzeszy .
Z trupów powstaną góry wielkie kości , popiołu. Tylko trawa
bujna tu będzie . A fabryka ta będzie się wciąż rozpędzała.
Po dwóch , trzech latach dzienny przerób sięgnie tysięcy ofiar dziennie.
Wokoło druty i zasieki , przez które nawet myśl nie przejdzie.
Miliony Żydów , Słowian oraz innych narodów tutaj kres swój znajdzie.
W mękach , torturach , komorach głodu . Będzie to ukrywana prawda .
Kto jeszcze żyje , dla innego , co już jest drętwy rów wykopie.
W rowach tysiące trupów. Nafta . I ogień buchnie po okopie.
Zasypią je jutrzejsze trupy , bo jutro sami padną w fosie.
Komendant Hesse zadowolony. W śmiertelnym mieści się bilansie.
Raporty wyśle do Berlina z produkcji śmierci . Statystyka
tak straszna i prawdziwa, że później świat to pozatyka .
Cdn.
czwartek, 19 stycznia 2012
Ciąg dalszy Księgi I "U źródeł istnienia" cz.4
Nastaje rok trzydziesty siódmy. Od Niemiec coraz groźniej pachnie.
Dwuletni Alek cóż wie o tym ? W któryś dzień ujrzy swego brata Ryszarda.
Małe niemowlątko. Bawić by się chciał nim jak lalką .Rodzice kupią cacydełka .
On wie już co to są zabawki. Jakiś motocykl i żyrafa ,jakiś samochód , modny Opel.
Będzie tym jeździł , potem rzucał , taki jest przecież mały człowiek.
Na końcu roku będzie gwiazdka , choinka pełna ozdób błyska,
lampiony w pamięci zapisze i w świadomości zapamięta .
Józef , brat Kazimierza , również ożeni się , jego czas przyjdzie
i zjadą z żoną do "Maryśki" . Radośnie będzie wtedy wszystkim.
Wielu przyjaciół w Żegiestowie poznają wnet moi rodzice .
Dopiero wojna to rozgoni . Nie pozbierają się już wszyscy .
Nie siądą razem tak za stołem, sto lat nie zagrzmi pieśni echem .
Lecz ten czas jeszcze jest przyszłością . Zwykłego życia są uciechy .
Praca i dom i wychowywanie dwóch synów , czasem czas na karty,
to znowu czyjeś imieniny , to jakieś bale , jakieś rauty .
Pamiętam któreś popołudnie, w niedzielę , z matką nad Popradem.
Jak na dwóch kocach baraszkuję , matka na słońcu się opala .
Strój kąpielowy , a na głowie , do dziś pamiętam , barwny czepek .
A potem w fali zwinnie pływa . Do dzisiaj utkwił mi ten szczegół .
Pamiętam jak wybuchła kłótnia przy zwykłych kartach , jak to będzie ?
Czy przyjdzie Anglia nam na pomoc ? Jaka to Anglia , sobie myślę .
A później to ktoś dodał : - Francja . Co to za panie , myślę sobie .
Tak w młodych latach już historia czyniła ze mnie patriotę .
A potem długo w noc myślałem , toż przecież w domu jest w porządku .
Jak nam pomoc jest potrzebna ? Ta jakaś Anglia , Francja z boku ?
Po co nam w naszym domu panie o jakichś dziwnych tak imionach ?
Moją się myślą nikt nie martwił, nawet nie wiedział o jej tropach.
I coraz częściej , wszak pamiętam, to słowo : wojna , naokoło .
Już nawet gości mniej zjeżdżało do żegiestowskiego kurortu .
I coraz częściej się słyszało , gdy dwóch się spotykało mężczyzn,
że - My , guzika nie oddamy ! Znów guzik moim był nieszczęściem.
Jaki to guzik ? Komu mamy oddać go ? Guzik przecież nic to .
A my go jednak nie oddamy ? Ale ci starsi ze mnie szydzą .
Uparli się , myślałem wtedy , by opowiadać mi zagadki , więc byłem
zły i nadąsany . Aż w jeden dzień spytałem matki :
- Mamo, więc powiedz, po co w końcu jest nam potrzebna Anglia, Francja ?
Czy w naszym tu maleńkim domu nie dość jest dla nas tylko miejsca ?
I gdzie te panie spać tu będą ?
Matka się tylko uśmiechała .
- Głuptasku , zostaw te historie . - po włosach czule mnie pogłaskała .
- No , ale mamo , powiedz wreszcie, czy tak potrzebne nam guziki ,
że ani jednego nie oddamy ? Czemu są wszyscy tacy brzydcy , z guzika jakiś
problem czynić ?
- Oj, ty głuptasku - szepcze matka - czas przyjdzie , wszystko sam zrozumiesz .
I znów mnie czule pogłaskała .
Największą jednak miałem radość z olbrzymim psem , co zwał się Bobek .
Przemierzać ogród , patyki rzucać a pies przynosił je do kolan.
Znów wskoczył na mnie i przewrócił , a potem kładł się tuż na trawie.
Tak czas upływał na beztrosce, śmiechu , bieganiu i zabawie .
Lecz raptem , bo historii koła nie zahamujesz i nie wstrzymasz , nastawał
trzydziesty dziewiąty . Ustały śniegi . Przeszła zima .Wiosna się roztaczała wokół zapachem,
kwiatem , ptaków śpiewem .
Po wiośnie lato nastawało ciepłe , upalne jak Wezuwiusz .
Tysiące ludzi znów zjechało , bo kurort dawał siły , zdrowie .
Nic się w zasadzie nie zmieniło w tym przedwojennym Żegiestowie .
A tylko moje małe zmory , ta jakaś Francja i ta Anglia ,
słyszałem wszędzie je naokół , z baterii nawet małego radia .
Więc coraz bardziej się dziwiłem , dlaczego starsi w takiej zmowie.
Dlaczego oni się uprali ? Te panie miałem ciągle w głowie .
Nienawidziłem ja ich bardzo . Jakby mi miały coś zabierać .
Taka się wtedy w owym mieście rodziła nowa atmosfera .
A matka mnie uczyła wiersza , tak :
- Kto ty jesteś ? Polak mały ...
Po kilku powtórzeniach wreszcie wiersz był już jak mój prawie cały .
A matka rzekła :
- Wiesz co , dziecko , masz dobrą pamięć . Może kiedyś ty na człowieka
w życiu wyjdziesz . O ile w świecie nie będzie biedy .
Przeminął lipiec , nastał sierpień . Upalne dni, upalne noce .
A ja bawiłem się jak dziecko , jak dziecko swego chciałem dociec.
A nie wiedziałem , bo skąd mogłem, że na zachodniej gdzieś rubieży,
jak najstraszliwsza jakaś bestia , Germania na mnie zęby szczerzy.
Ja nie wiedziałem, byłem dzieckiem , że tam rozkręca się machina,
miliony koni mechanicznych ma Europę z ziemią zrównać .
Ja nie wiedziałem , taki mały , że wyrok na mnie jest wydany ,
i że to kwestia jest miesiąca . Że znowu zacznie krwawić naród.
Sierpień powoli się przechylał , stał na półmetku wciąż gorący ,
a mnie w pamięci się nie śniło : ostatni miesiąc mój wolności .
W słońcu nadziei , w ciszy domu , w ufności w obliczu rodziców,
że będę długo musiał czekać, ażeby znów miesiąc taki przyszedł .
Kończył swój bieg sierpniowy miesiąc trzydziestych lat , w dziewiątym roku.
Pod jego koniec, w któryś ranek , ojciec do domu raptem wskoczył .
- Matka ! - zawołał jedno słowo . Krótkie , chrapliwe , straszne : - wojna !
I stał się rwetes nagle w domu . Pierzchła zeń cisza i zbiegł spokój .
Szukanie waliz . Potem szybko , to co pod ręką . Ja płakałem , że gdzieś
motocykl się zapodział .
- Nie marudź ! - krótko usłyszałem .
Tak dwoje ludzi z dwojgiem dzieci , w rękach toboły i walizki leciało.
Nieopodal dworzec . W pociągu się znalazłem szybkim .
Runęło nagle coś nade mną , marzenia me się zawaliły .
Nerwowe życie mnie rozbodło , ten pośpiech walił we mnie z siłą .
Po co jedziemy ? Gdzie ? Dlaczego ? Tak w Nowym Sączu żeśmy wysiedli.
Ktoś wozem podwiózł nas kawałek . Resztę zaś drogi żeśmy przeszli .
Homrzyska . Jedna z małych wiosek . Nawóz czuć wokół i gnojówkę .
I nocnik się nam gdzieś zapodział . A trzeba raptem robić kupkę .
Pamiętam ,że za żadne cuda nie chciałem zrobić bez nocnika .
Takie problemy miało dziecko . Z bratem patrzymy do kurnika
i wszystkie kury wypuszczamy . Chwytano je po nocnej porze.
A potem do jakiegoś domu obydwaj żeśmy chcieli dobiec .
Brat się przewrócił , ja dotarłem i otworzyłem drzwi powoli,
a izba wypełniona chłopstwem , gęsto , prawie głowa przy głowie .
W głębi głos jakiś , jak złowieszczy , coś niezrozumiałego krzyczał .
Po latach ojciec mnie wyjaśni , że wtedy to przemawiał Hitler .
A chłopi stali tak , jak gdyby wszystko im było zrozumiałe .
A potem to się obudziłem w tym obcym domu w białe rano.
Ujrzałem krowy, owce , konie . Króliki małe w klatkach stały .
Aleśmy z bratem mieli radość . Ile przestrzeni do zabawy.
Hasać po łąkach , baraszkować . Swojskiego chleba gruba pajda .(...)
Staje się w końcu już raz któryś , tragicznie staje się dziejowo,
że na rubieże z białym orłem nastaje znowu obcy człowiek .
Już po raz któryś ktoś podskoczy do gardła Rzeczypospolitej.
Czyż fatum jakieś zawisnęło nad tym narodem z dorzecza Wisły ?
Jak cofnąć się do wstecz , do dziejów , w czasy jak cofnąć się Mieszkowe,
nad Odrą były już zasieki , by w nie obcy wszedł człowiek .
A później leźli do nas wszyscy : Szwedzi i Turcy , Niemiec , Tatar.
Dlaczego ziemia ta ich nęci , a życie nasze im przeszkadza ?
I tak Sarmata siejąc , orząc , szabelkę trzymał przy swym boku.
Uważnie patrzył na horyzont , czy nie nadciąga znowu horda ,
a zasypiając w własnej chacie , pilnie nadstawiał nocą ucha ,
czy groźny nie narasta tętent , ranny nie wbiegnie do chaty sługa .
Miodem i mlekiem plenna ziemia pachniała wszystkim naokoło .
Wabiła hordy i najeźdźców i Polak musiał stawiać czoła . (...)
A nad Popradem stanął człowiek : hełm , but podkuty , pies u boku .
Pogodził wnet się górski naród , że znowu lata są zaboru .
Narastał bunt, lecz cichy jeszcze , jeszcze zwiastunów brak na zewnątrz.
Gdy to nastąpi , niespokojna na ziemiach tych zacznie być Rzesza .
W macochy matki małym domu tu na Homrzyskach mało miejsca.
Rodzice mówią , jeszcze trochę , a już będziemy stąd wyjeżdżać .
Ich myśli ciągu już nie pomnę , lecz nie wesołe mieli miny .
Niepewność jutra , a tu przy nich maleńkie jeszcze dwie dzieciny .
Nie wszystkie słowa ich pamiętam, ale to słowa były smutne,
coś , że rząd zdradził , żeśmy słabi , sojusze , że były wierutne .
Lecz co dzień nowy ranek wstawał i życie w garście trza ujmować.
Ujmował naród, jak kto umiał . Szła jesień . Zbiory zebrać z pola był czas.
I w zwykły dzionek któryś znów pakowanie i walizki , z powrotem
znów do Żegiestowa wiózł nas miarowo pociąg szybki .
Wracałem , nie myślałem o tym, w mieścinie tej że będą zmiany,
że pociąg tylko dotąd jedzie , bo tunel znów zaminowany ,
że ujrzę jakichś obcych ludzi w innych , jak nasi wszak , mundurach .
Na Podkarpaciu okupacja jest hitlerowska , bardzo długa .
Warszawa jeszcze się broniła . W Rzeczpospolitej resztki wojska
stawiały opór silny . Co dzień padała bardziej Polska .
Jak nad Popradem , w tej krainie niemiecki nastawał porządek .
Policja ludzi zamykała . Gestapo - nazwa jej i wątek .
I padła Polska . Strzał ostatni , ostatni jej pojmany żołnierz.
Znów zapanował straszny spokój , w narodzie szedł złowieszczy pomruk.
Historia nastawiała zegar , zegar był w ręku Trzeciej Rzeszy .
Odmierzać będzie odtąd lata aż do połowy lat czterdziestych.
Ja się w tym wszystkim pogmatwałem , sprawy nie były na mój rozum.
Z pociągu tak, gdy wysiadłem, Żegiestów dawny był w mych oczach.
Przecież już miasto było inne . Inna w nim władza , inne prawa .
Na rozum dziecka to za wiele . Światowa - będzie długo trwała ...
Dwuletni Alek cóż wie o tym ? W któryś dzień ujrzy swego brata Ryszarda.
Małe niemowlątko. Bawić by się chciał nim jak lalką .Rodzice kupią cacydełka .
On wie już co to są zabawki. Jakiś motocykl i żyrafa ,jakiś samochód , modny Opel.
Będzie tym jeździł , potem rzucał , taki jest przecież mały człowiek.
Na końcu roku będzie gwiazdka , choinka pełna ozdób błyska,
lampiony w pamięci zapisze i w świadomości zapamięta .
Józef , brat Kazimierza , również ożeni się , jego czas przyjdzie
i zjadą z żoną do "Maryśki" . Radośnie będzie wtedy wszystkim.
Wielu przyjaciół w Żegiestowie poznają wnet moi rodzice .
Dopiero wojna to rozgoni . Nie pozbierają się już wszyscy .
Nie siądą razem tak za stołem, sto lat nie zagrzmi pieśni echem .
Lecz ten czas jeszcze jest przyszłością . Zwykłego życia są uciechy .
Praca i dom i wychowywanie dwóch synów , czasem czas na karty,
to znowu czyjeś imieniny , to jakieś bale , jakieś rauty .
Pamiętam któreś popołudnie, w niedzielę , z matką nad Popradem.
Jak na dwóch kocach baraszkuję , matka na słońcu się opala .
Strój kąpielowy , a na głowie , do dziś pamiętam , barwny czepek .
A potem w fali zwinnie pływa . Do dzisiaj utkwił mi ten szczegół .
Pamiętam jak wybuchła kłótnia przy zwykłych kartach , jak to będzie ?
Czy przyjdzie Anglia nam na pomoc ? Jaka to Anglia , sobie myślę .
A później to ktoś dodał : - Francja . Co to za panie , myślę sobie .
Tak w młodych latach już historia czyniła ze mnie patriotę .
A potem długo w noc myślałem , toż przecież w domu jest w porządku .
Jak nam pomoc jest potrzebna ? Ta jakaś Anglia , Francja z boku ?
Po co nam w naszym domu panie o jakichś dziwnych tak imionach ?
Moją się myślą nikt nie martwił, nawet nie wiedział o jej tropach.
I coraz częściej , wszak pamiętam, to słowo : wojna , naokoło .
Już nawet gości mniej zjeżdżało do żegiestowskiego kurortu .
I coraz częściej się słyszało , gdy dwóch się spotykało mężczyzn,
że - My , guzika nie oddamy ! Znów guzik moim był nieszczęściem.
Jaki to guzik ? Komu mamy oddać go ? Guzik przecież nic to .
A my go jednak nie oddamy ? Ale ci starsi ze mnie szydzą .
Uparli się , myślałem wtedy , by opowiadać mi zagadki , więc byłem
zły i nadąsany . Aż w jeden dzień spytałem matki :
- Mamo, więc powiedz, po co w końcu jest nam potrzebna Anglia, Francja ?
Czy w naszym tu maleńkim domu nie dość jest dla nas tylko miejsca ?
I gdzie te panie spać tu będą ?
Matka się tylko uśmiechała .
- Głuptasku , zostaw te historie . - po włosach czule mnie pogłaskała .
- No , ale mamo , powiedz wreszcie, czy tak potrzebne nam guziki ,
że ani jednego nie oddamy ? Czemu są wszyscy tacy brzydcy , z guzika jakiś
problem czynić ?
- Oj, ty głuptasku - szepcze matka - czas przyjdzie , wszystko sam zrozumiesz .
I znów mnie czule pogłaskała .
Największą jednak miałem radość z olbrzymim psem , co zwał się Bobek .
Przemierzać ogród , patyki rzucać a pies przynosił je do kolan.
Znów wskoczył na mnie i przewrócił , a potem kładł się tuż na trawie.
Tak czas upływał na beztrosce, śmiechu , bieganiu i zabawie .
Lecz raptem , bo historii koła nie zahamujesz i nie wstrzymasz , nastawał
trzydziesty dziewiąty . Ustały śniegi . Przeszła zima .Wiosna się roztaczała wokół zapachem,
kwiatem , ptaków śpiewem .
Po wiośnie lato nastawało ciepłe , upalne jak Wezuwiusz .
Tysiące ludzi znów zjechało , bo kurort dawał siły , zdrowie .
Nic się w zasadzie nie zmieniło w tym przedwojennym Żegiestowie .
A tylko moje małe zmory , ta jakaś Francja i ta Anglia ,
słyszałem wszędzie je naokół , z baterii nawet małego radia .
Więc coraz bardziej się dziwiłem , dlaczego starsi w takiej zmowie.
Dlaczego oni się uprali ? Te panie miałem ciągle w głowie .
Nienawidziłem ja ich bardzo . Jakby mi miały coś zabierać .
Taka się wtedy w owym mieście rodziła nowa atmosfera .
A matka mnie uczyła wiersza , tak :
- Kto ty jesteś ? Polak mały ...
Po kilku powtórzeniach wreszcie wiersz był już jak mój prawie cały .
A matka rzekła :
- Wiesz co , dziecko , masz dobrą pamięć . Może kiedyś ty na człowieka
w życiu wyjdziesz . O ile w świecie nie będzie biedy .
Przeminął lipiec , nastał sierpień . Upalne dni, upalne noce .
A ja bawiłem się jak dziecko , jak dziecko swego chciałem dociec.
A nie wiedziałem , bo skąd mogłem, że na zachodniej gdzieś rubieży,
jak najstraszliwsza jakaś bestia , Germania na mnie zęby szczerzy.
Ja nie wiedziałem, byłem dzieckiem , że tam rozkręca się machina,
miliony koni mechanicznych ma Europę z ziemią zrównać .
Ja nie wiedziałem , taki mały , że wyrok na mnie jest wydany ,
i że to kwestia jest miesiąca . Że znowu zacznie krwawić naród.
Sierpień powoli się przechylał , stał na półmetku wciąż gorący ,
a mnie w pamięci się nie śniło : ostatni miesiąc mój wolności .
W słońcu nadziei , w ciszy domu , w ufności w obliczu rodziców,
że będę długo musiał czekać, ażeby znów miesiąc taki przyszedł .
Kończył swój bieg sierpniowy miesiąc trzydziestych lat , w dziewiątym roku.
Pod jego koniec, w któryś ranek , ojciec do domu raptem wskoczył .
- Matka ! - zawołał jedno słowo . Krótkie , chrapliwe , straszne : - wojna !
I stał się rwetes nagle w domu . Pierzchła zeń cisza i zbiegł spokój .
Szukanie waliz . Potem szybko , to co pod ręką . Ja płakałem , że gdzieś
motocykl się zapodział .
- Nie marudź ! - krótko usłyszałem .
Tak dwoje ludzi z dwojgiem dzieci , w rękach toboły i walizki leciało.
Nieopodal dworzec . W pociągu się znalazłem szybkim .
Runęło nagle coś nade mną , marzenia me się zawaliły .
Nerwowe życie mnie rozbodło , ten pośpiech walił we mnie z siłą .
Po co jedziemy ? Gdzie ? Dlaczego ? Tak w Nowym Sączu żeśmy wysiedli.
Ktoś wozem podwiózł nas kawałek . Resztę zaś drogi żeśmy przeszli .
Homrzyska . Jedna z małych wiosek . Nawóz czuć wokół i gnojówkę .
I nocnik się nam gdzieś zapodział . A trzeba raptem robić kupkę .
Pamiętam ,że za żadne cuda nie chciałem zrobić bez nocnika .
Takie problemy miało dziecko . Z bratem patrzymy do kurnika
i wszystkie kury wypuszczamy . Chwytano je po nocnej porze.
A potem do jakiegoś domu obydwaj żeśmy chcieli dobiec .
Brat się przewrócił , ja dotarłem i otworzyłem drzwi powoli,
a izba wypełniona chłopstwem , gęsto , prawie głowa przy głowie .
W głębi głos jakiś , jak złowieszczy , coś niezrozumiałego krzyczał .
Po latach ojciec mnie wyjaśni , że wtedy to przemawiał Hitler .
A chłopi stali tak , jak gdyby wszystko im było zrozumiałe .
A potem to się obudziłem w tym obcym domu w białe rano.
Ujrzałem krowy, owce , konie . Króliki małe w klatkach stały .
Aleśmy z bratem mieli radość . Ile przestrzeni do zabawy.
Hasać po łąkach , baraszkować . Swojskiego chleba gruba pajda .(...)
Staje się w końcu już raz któryś , tragicznie staje się dziejowo,
że na rubieże z białym orłem nastaje znowu obcy człowiek .
Już po raz któryś ktoś podskoczy do gardła Rzeczypospolitej.
Czyż fatum jakieś zawisnęło nad tym narodem z dorzecza Wisły ?
Jak cofnąć się do wstecz , do dziejów , w czasy jak cofnąć się Mieszkowe,
nad Odrą były już zasieki , by w nie obcy wszedł człowiek .
A później leźli do nas wszyscy : Szwedzi i Turcy , Niemiec , Tatar.
Dlaczego ziemia ta ich nęci , a życie nasze im przeszkadza ?
I tak Sarmata siejąc , orząc , szabelkę trzymał przy swym boku.
Uważnie patrzył na horyzont , czy nie nadciąga znowu horda ,
a zasypiając w własnej chacie , pilnie nadstawiał nocą ucha ,
czy groźny nie narasta tętent , ranny nie wbiegnie do chaty sługa .
Miodem i mlekiem plenna ziemia pachniała wszystkim naokoło .
Wabiła hordy i najeźdźców i Polak musiał stawiać czoła . (...)
A nad Popradem stanął człowiek : hełm , but podkuty , pies u boku .
Pogodził wnet się górski naród , że znowu lata są zaboru .
Narastał bunt, lecz cichy jeszcze , jeszcze zwiastunów brak na zewnątrz.
Gdy to nastąpi , niespokojna na ziemiach tych zacznie być Rzesza .
W macochy matki małym domu tu na Homrzyskach mało miejsca.
Rodzice mówią , jeszcze trochę , a już będziemy stąd wyjeżdżać .
Ich myśli ciągu już nie pomnę , lecz nie wesołe mieli miny .
Niepewność jutra , a tu przy nich maleńkie jeszcze dwie dzieciny .
Nie wszystkie słowa ich pamiętam, ale to słowa były smutne,
coś , że rząd zdradził , żeśmy słabi , sojusze , że były wierutne .
Lecz co dzień nowy ranek wstawał i życie w garście trza ujmować.
Ujmował naród, jak kto umiał . Szła jesień . Zbiory zebrać z pola był czas.
I w zwykły dzionek któryś znów pakowanie i walizki , z powrotem
znów do Żegiestowa wiózł nas miarowo pociąg szybki .
Wracałem , nie myślałem o tym, w mieścinie tej że będą zmiany,
że pociąg tylko dotąd jedzie , bo tunel znów zaminowany ,
że ujrzę jakichś obcych ludzi w innych , jak nasi wszak , mundurach .
Na Podkarpaciu okupacja jest hitlerowska , bardzo długa .
Warszawa jeszcze się broniła . W Rzeczpospolitej resztki wojska
stawiały opór silny . Co dzień padała bardziej Polska .
Jak nad Popradem , w tej krainie niemiecki nastawał porządek .
Policja ludzi zamykała . Gestapo - nazwa jej i wątek .
I padła Polska . Strzał ostatni , ostatni jej pojmany żołnierz.
Znów zapanował straszny spokój , w narodzie szedł złowieszczy pomruk.
Historia nastawiała zegar , zegar był w ręku Trzeciej Rzeszy .
Odmierzać będzie odtąd lata aż do połowy lat czterdziestych.
Ja się w tym wszystkim pogmatwałem , sprawy nie były na mój rozum.
Z pociągu tak, gdy wysiadłem, Żegiestów dawny był w mych oczach.
Przecież już miasto było inne . Inna w nim władza , inne prawa .
Na rozum dziecka to za wiele . Światowa - będzie długo trwała ...
środa, 11 stycznia 2012
Ciąg dalszy Księgi I "U źródeł istnienia" cz.3
Tysiące mogił i cmentarzy, szarże i krew i ruin sterta.
Monarchie wzięły się za bary, aż Europa głucho jękła.
Lat prawie pięciu trzeba było, by piekło zgasło pod zenitem.
Kazimierz miał lat osiem tylko. Nie wciągał go ten pojedynek.
A wojna trwała, kołysała chorągwie i proporce w biegu,
jazda z pikami szarżowała , piechota gdzieś szła na bagnety.
Wyburzał się porządek stary , nowy się jawił w trupów stosie
i w osiemnastym się skończyła . Nareszcie było po chaosie.
Polska ujrzała światło dzienne, jak zmartwychwstały , z grobu wstała .
Polskie jawiły się sztandary i polska mowa znów nastała.
Nadziei wielkich wzniósł się balon . I odbudowa. I marzenia.
Kazimierz już miał lat czternaście . Życiowe czynił wyliczenia.
Zrozumiał , że u progu życia, gdy się mężczyzną zaczął stawać ,
to przywrócono mu Ojczyznę . Może się ziścić marzeń gama .
W bagażu wiedzy , to Kazimierz , jak to za Austrii było w modzie,
miał klasy trzy , te podstawowe . To mało , nie raz później powie.
W dzień któryś ojciec go zagadnie :
- Na szkoły nie mam ! A więc, Kaziu pójdziesz na szewca lub na krawca .
Na czeladnika Cię przekażę . Wybieraj ! Jeśli tego nie chcesz, nic więcej nie mam Ci do dania.
Nie chcesz ? Paś krowy ! Potrzebują dzisiaj pastuchów do pasani.
Ni szewc , ni krawiec ! Lecz cóż robić ? Z dwojga jak gdyby tego złego
Kazimierz wnet wybierze krawca . Sposobił będzie się do niego.
A po trzech latach dyplom wielką literą o nim świadczy,
że ma już zawód . Później w życiu nawet na niego nie popatrzy .
A kolej dalej będzie modna na pograniczu Czech i Moraw.
Bałkany otwarte na handel. Kazimierz więc wśród częstych rozpraw
nad swą przyszłością i swym losem kolei na końcu zawierzy .
Później się dowie od Józefa , też na kolei mu zależy ,
starsze rodzeństwo się przyżenia . To w Polskę jadą , to w kraj świata.
Najmłodsi obaj pozostaną w domu na ojca starsze lata .
Jest tajemnicą i jest klątwą owego czasu , tamtych przemian,
że choć wujowie to i ciocie - czemu do dzisiaj ja ich nie znam ?
Kazimierz wszakże to mój ojciec . Wtedy nie było mnie na świecie,
gdy młodość jego opisuję . Jeszcze się nawet nie ożenił .
Z Józefem tak we dwójkę trwali, jak gdyby obcy w tej rodzinie,
a dziadek mój w lata obrastał . Oglądał się gdzieś za chatyną .
Wreszcie po drugiej stronie miasta domek buduje , doń się wnosi
i po raz drugi w swoim życiu do małżeństwa się sposobi .
Z tą drugą żoną ma dwóch synów . Kazek i Józek są na boku.
Już strawa dla nich nawet zimna i ojca mniej życzliwe oko. (...)
Kazimierz już dwudziestkę mija , ojcowski dom opuszczać myśli.
Szuka kobiety , tej jedynej, z którą się szczęście w życiu przyśni.
W którąś niedzielę , w czas zabawy, orkiestra gdy gra raźną polkę ,
Kazimierz nagle ją obaczy : to jest ta moja - powie sobie .
A potem taniec, walc za walcem i umówienia i spotkania,
a później pójdą przed ołtarze na złe i dobre siebie zbratać .
Spokojne dziewczę , bez rodziców , z piętnem macochy przy pamięci.
Aniela wie, co to jest praca , co trud, wysiłek , jak głód gnębi.
Od młodych lat schylała barki na pańskim za ten marny grosik.
Upodobała sobie Kazka . Do Żegiestowa się przenoszą .
W willi "Halina" , ponad stacją we dwoje zakładają życie.
Kazimierz będzie bagażowym . Anieli przypadł dom , dobytek.
Z dobytku pies był , buldog srogi , niejeden Żyd go popamiętał ,
jak mu obrywał nogawicę . Były indyki i kurczęta.
Wieczorem zaś oboje snuli plany na przyszłość , horoskopy.
Aniela książki połykała , nie było jej ukończyć szkoły .
Tak to , gdy w Polsce jedna z rodzin kładła fundament pod swe bycie.
W Niemczech już Hitler był u władzy. Sposobił on się należycie.
Stal i łożyska , nafta , ropa . Rósł przemysł groźny jakby wicher,
w prasie czytano coraz częściej : Ribbentrop, Himmler , Goring , Goebbels.
Dyplomatyczny świat czuł groźbę , lecz jeszcze stał nad globem pokój ,
jak gdyby w Europie cicho , jakby nie spieszno do ukropu.
Jeszcze poselstwa szły i gońce i konferencje z wiatami ,
jeszcze z nadzieją świeci słońce i spokój jest nad Polakami,
jeszcze orlica białopióra z Bałtyku sięga aż po Tatry .
Tak Kazimierza i Anieli droga życiowa ich otwarta .
A w Żegiestowie , pięknym wzgórzu , co Poprad go podmywa wartki,
wille budują się olbrzymie . Idą przekazy , idą paczki .
Kazimierz pracy ma po rzęsy . Zmęczony do domu powraca.
Tak lat trzydziestych czas przepływa . Zabawa, uśmiech , sen i praca.(...)
Tak to od lata aż do lata mieszkają w małym tym zaciszu .
Nastaje rok trzydziesty czwarty i żona się mężowi zwierza :
- Zostałam matką . Co to będzie ? Nie mamy kąta , własnej ściany .
- Ciesz się , a nie martw ! - mąż odpowie . Miesiące szybko tak mijały.
Bo gwoli prawdzie i żeby to nie wyglądało , jak zagadka ,
Kazimierz bowiem to mój ojciec , Aniela zaś to moja matka .
W trzydziestym piątym w Nowym Sączu , w szpitalu się narodzi człowiek .
Będzie to chłopak , a na sali gromadny słychać cienki głosik ,
same dziewczynki wokół niego . On jednak tym się nie rozczula .
Jak ryknie płaczem . Inne matki krzykną - toż przecież Kiepura !
W pierwsze minuty tak on został przez młode matki powitany,
nie dziw, bo właśnie w owym czasie Kiepura zbierał wielkie laury
za oceanem , w Europie , na wszystkich wtedy był on ustach.
Lecz co zawinił niemowlaczek , że tak gwałtownie rozwarł usta ?
Może się cieszył , że istnieje ? A może płakał , że mu zimno ?
A może głodny był po prostu. Może mu również było dziwno .
Owo z powieści wiem matczynej . Z Kiepurą jakby to spotkanie .
Na chrzcie mu dano Aleksander . Tak się zaczyna moje trwanie .
W willi "Halina" coś płakało, nocami darło się , aż zgroza,
bo było to rozdarte dziecko. Płaczliwy strasznie był to chłopak .
Do chrzcin przygotowania w toku . Jest lipiec, lato długie , rzadkie.
Pani sędzina się zaprasza, że będzie chrzestną matką .
Ojca chrzestnego też wybierze do swego wieku, swego stanu ,
Lwowskiego aż skądś profesora . Wsiadają z dzieckiem do powozu .
Wozak , zaś co dorożką jedzie , mówi, że wnet upadnie Polska .
Miał jednak pecha Aleksander. Czy nie za wcześnie go to spotka ?(...)
A w świecie czas ów następował , co początek ma z Hellady.
Igrzyska olimpijskie z wolna któreś z kolei się zbliżały .
Berlin miał być ich gospodarzem. Olbrzymi stadion i trybuny
czekały na znicz olimpijski aż z Grecji tutaj przyniesiony .
Z góry Olimpu szła sztafeta . Naonczas w Grecji pokój stawał ,
mężczyźni rzucali orężem i pokojowa kwitła sprawa .
To czas zbratania był , zawodów. Berlin miał inna atmosferę,
na tym stadionie wiele wiecy odbyło się zaledwie przedtem .
A kiedyś stanął pośród bieżni , choć stadion pusty , toś głos słyszał .
Ostry , grożący , bełkotliwy : Hitler nie jeden raz tu krzyczał ,
coś o wielkości Niemiec mówił i że przestrzeni im potrzeba,
że inne grożą im narody. Że do obrony czasu trzeba.
A tłum tysięczny patrzył w wodza jak w bóstwo jakieś . Las sztandarów
z swastyką wokół wiatr kołysał i groźniał na stadionie naród .
Teraz sportowcom stadion będzie, sportowe będą tu zmagania.
Powoli , z wolna czas nadchodził otwarcia owej olimpiady .
Trzydziesty szósty. Masa ludzi zjechała nagle do Berlina,
sportowcy z obydwu półkuli . Sam Fuhrer otwiera igrzyska.
Była to olimpiada dziwna w lesie sztandarów z swastykami ,
a dla niemieckich zawodników z niemilknącymi oklaskami .
Nos dziennikarki szybko wyczuł, że olimpiada jest niemiecka.
Coś się czaiło nad stadionem , nad tą ogromną wielką niecką .
Coś , co gasiło ducha sportu , innym symbolem powiewało.
Taką to do historii przeszła owa berlińska olimpiada .
C.d.n.
Monarchie wzięły się za bary, aż Europa głucho jękła.
Lat prawie pięciu trzeba było, by piekło zgasło pod zenitem.
Kazimierz miał lat osiem tylko. Nie wciągał go ten pojedynek.
A wojna trwała, kołysała chorągwie i proporce w biegu,
jazda z pikami szarżowała , piechota gdzieś szła na bagnety.
Wyburzał się porządek stary , nowy się jawił w trupów stosie
i w osiemnastym się skończyła . Nareszcie było po chaosie.
Polska ujrzała światło dzienne, jak zmartwychwstały , z grobu wstała .
Polskie jawiły się sztandary i polska mowa znów nastała.
Nadziei wielkich wzniósł się balon . I odbudowa. I marzenia.
Kazimierz już miał lat czternaście . Życiowe czynił wyliczenia.
Zrozumiał , że u progu życia, gdy się mężczyzną zaczął stawać ,
to przywrócono mu Ojczyznę . Może się ziścić marzeń gama .
W bagażu wiedzy , to Kazimierz , jak to za Austrii było w modzie,
miał klasy trzy , te podstawowe . To mało , nie raz później powie.
W dzień któryś ojciec go zagadnie :
- Na szkoły nie mam ! A więc, Kaziu pójdziesz na szewca lub na krawca .
Na czeladnika Cię przekażę . Wybieraj ! Jeśli tego nie chcesz, nic więcej nie mam Ci do dania.
Nie chcesz ? Paś krowy ! Potrzebują dzisiaj pastuchów do pasani.
Ni szewc , ni krawiec ! Lecz cóż robić ? Z dwojga jak gdyby tego złego
Kazimierz wnet wybierze krawca . Sposobił będzie się do niego.
A po trzech latach dyplom wielką literą o nim świadczy,
że ma już zawód . Później w życiu nawet na niego nie popatrzy .
A kolej dalej będzie modna na pograniczu Czech i Moraw.
Bałkany otwarte na handel. Kazimierz więc wśród częstych rozpraw
nad swą przyszłością i swym losem kolei na końcu zawierzy .
Później się dowie od Józefa , też na kolei mu zależy ,
starsze rodzeństwo się przyżenia . To w Polskę jadą , to w kraj świata.
Najmłodsi obaj pozostaną w domu na ojca starsze lata .
Jest tajemnicą i jest klątwą owego czasu , tamtych przemian,
że choć wujowie to i ciocie - czemu do dzisiaj ja ich nie znam ?
Kazimierz wszakże to mój ojciec . Wtedy nie było mnie na świecie,
gdy młodość jego opisuję . Jeszcze się nawet nie ożenił .
Z Józefem tak we dwójkę trwali, jak gdyby obcy w tej rodzinie,
a dziadek mój w lata obrastał . Oglądał się gdzieś za chatyną .
Wreszcie po drugiej stronie miasta domek buduje , doń się wnosi
i po raz drugi w swoim życiu do małżeństwa się sposobi .
Z tą drugą żoną ma dwóch synów . Kazek i Józek są na boku.
Już strawa dla nich nawet zimna i ojca mniej życzliwe oko. (...)
Kazimierz już dwudziestkę mija , ojcowski dom opuszczać myśli.
Szuka kobiety , tej jedynej, z którą się szczęście w życiu przyśni.
W którąś niedzielę , w czas zabawy, orkiestra gdy gra raźną polkę ,
Kazimierz nagle ją obaczy : to jest ta moja - powie sobie .
A potem taniec, walc za walcem i umówienia i spotkania,
a później pójdą przed ołtarze na złe i dobre siebie zbratać .
Spokojne dziewczę , bez rodziców , z piętnem macochy przy pamięci.
Aniela wie, co to jest praca , co trud, wysiłek , jak głód gnębi.
Od młodych lat schylała barki na pańskim za ten marny grosik.
Upodobała sobie Kazka . Do Żegiestowa się przenoszą .
W willi "Halina" , ponad stacją we dwoje zakładają życie.
Kazimierz będzie bagażowym . Anieli przypadł dom , dobytek.
Z dobytku pies był , buldog srogi , niejeden Żyd go popamiętał ,
jak mu obrywał nogawicę . Były indyki i kurczęta.
Wieczorem zaś oboje snuli plany na przyszłość , horoskopy.
Aniela książki połykała , nie było jej ukończyć szkoły .
Tak to , gdy w Polsce jedna z rodzin kładła fundament pod swe bycie.
W Niemczech już Hitler był u władzy. Sposobił on się należycie.
Stal i łożyska , nafta , ropa . Rósł przemysł groźny jakby wicher,
w prasie czytano coraz częściej : Ribbentrop, Himmler , Goring , Goebbels.
Dyplomatyczny świat czuł groźbę , lecz jeszcze stał nad globem pokój ,
jak gdyby w Europie cicho , jakby nie spieszno do ukropu.
Jeszcze poselstwa szły i gońce i konferencje z wiatami ,
jeszcze z nadzieją świeci słońce i spokój jest nad Polakami,
jeszcze orlica białopióra z Bałtyku sięga aż po Tatry .
Tak Kazimierza i Anieli droga życiowa ich otwarta .
A w Żegiestowie , pięknym wzgórzu , co Poprad go podmywa wartki,
wille budują się olbrzymie . Idą przekazy , idą paczki .
Kazimierz pracy ma po rzęsy . Zmęczony do domu powraca.
Tak lat trzydziestych czas przepływa . Zabawa, uśmiech , sen i praca.(...)
Tak to od lata aż do lata mieszkają w małym tym zaciszu .
Nastaje rok trzydziesty czwarty i żona się mężowi zwierza :
- Zostałam matką . Co to będzie ? Nie mamy kąta , własnej ściany .
- Ciesz się , a nie martw ! - mąż odpowie . Miesiące szybko tak mijały.
Bo gwoli prawdzie i żeby to nie wyglądało , jak zagadka ,
Kazimierz bowiem to mój ojciec , Aniela zaś to moja matka .
W trzydziestym piątym w Nowym Sączu , w szpitalu się narodzi człowiek .
Będzie to chłopak , a na sali gromadny słychać cienki głosik ,
same dziewczynki wokół niego . On jednak tym się nie rozczula .
Jak ryknie płaczem . Inne matki krzykną - toż przecież Kiepura !
W pierwsze minuty tak on został przez młode matki powitany,
nie dziw, bo właśnie w owym czasie Kiepura zbierał wielkie laury
za oceanem , w Europie , na wszystkich wtedy był on ustach.
Lecz co zawinił niemowlaczek , że tak gwałtownie rozwarł usta ?
Może się cieszył , że istnieje ? A może płakał , że mu zimno ?
A może głodny był po prostu. Może mu również było dziwno .
Owo z powieści wiem matczynej . Z Kiepurą jakby to spotkanie .
Na chrzcie mu dano Aleksander . Tak się zaczyna moje trwanie .
W willi "Halina" coś płakało, nocami darło się , aż zgroza,
bo było to rozdarte dziecko. Płaczliwy strasznie był to chłopak .
Do chrzcin przygotowania w toku . Jest lipiec, lato długie , rzadkie.
Pani sędzina się zaprasza, że będzie chrzestną matką .
Ojca chrzestnego też wybierze do swego wieku, swego stanu ,
Lwowskiego aż skądś profesora . Wsiadają z dzieckiem do powozu .
Wozak , zaś co dorożką jedzie , mówi, że wnet upadnie Polska .
Miał jednak pecha Aleksander. Czy nie za wcześnie go to spotka ?(...)
A w świecie czas ów następował , co początek ma z Hellady.
Igrzyska olimpijskie z wolna któreś z kolei się zbliżały .
Berlin miał być ich gospodarzem. Olbrzymi stadion i trybuny
czekały na znicz olimpijski aż z Grecji tutaj przyniesiony .
Z góry Olimpu szła sztafeta . Naonczas w Grecji pokój stawał ,
mężczyźni rzucali orężem i pokojowa kwitła sprawa .
To czas zbratania był , zawodów. Berlin miał inna atmosferę,
na tym stadionie wiele wiecy odbyło się zaledwie przedtem .
A kiedyś stanął pośród bieżni , choć stadion pusty , toś głos słyszał .
Ostry , grożący , bełkotliwy : Hitler nie jeden raz tu krzyczał ,
coś o wielkości Niemiec mówił i że przestrzeni im potrzeba,
że inne grożą im narody. Że do obrony czasu trzeba.
A tłum tysięczny patrzył w wodza jak w bóstwo jakieś . Las sztandarów
z swastyką wokół wiatr kołysał i groźniał na stadionie naród .
Teraz sportowcom stadion będzie, sportowe będą tu zmagania.
Powoli , z wolna czas nadchodził otwarcia owej olimpiady .
Trzydziesty szósty. Masa ludzi zjechała nagle do Berlina,
sportowcy z obydwu półkuli . Sam Fuhrer otwiera igrzyska.
Była to olimpiada dziwna w lesie sztandarów z swastykami ,
a dla niemieckich zawodników z niemilknącymi oklaskami .
Nos dziennikarki szybko wyczuł, że olimpiada jest niemiecka.
Coś się czaiło nad stadionem , nad tą ogromną wielką niecką .
Coś , co gasiło ducha sportu , innym symbolem powiewało.
Taką to do historii przeszła owa berlińska olimpiada .
C.d.n.
poniedziałek, 9 stycznia 2012
Ciąg dalszy Księgi I "U źródeł istnienia" cz.2
Po Krecie wieści pozostały, przeminął Grecji nimb daleki,
Cesarstwo Rzymskie się rozpadło. Zwyciężył w końcu Nazareńczyk,
a jego mnisi po klasztorach uczyli wiedzy , sztuki, pieśni,
uprawiać ziemię , leczyć ludzi ,kulturę i oświatę nieśli.
Barbarzyńcami aby więcej Mieszkowych plemion nie nazwano -
w dziesiątym wieku naszej ery chrzest On przyjmuje, wraz z nim naród.
Krzyż z rąk biskupa przyjmie , biskupstwa w Polsce pootwiera,
Polskiego narodu powoli księga dziejowa się otwiera.
Po nim Bolesław , Chrobrym zwany , koronę założy na głowę
i Polska sięgnie od Bałtyku po Brześć , po Wołyń i po Wrocław,
od Odry po Bug , od Pomorza aż po Morawy i Łużyce.
Królestwo wielkie i rozległe z nadzieją i nową religią.
W poszumie dębów, w plusku fali spływają wieki , Polak czuwa,
nie raz obroni on Ojczyznę. Ostatnią kroplę krwi zachowa,
a potem hojnie ja przeleje za kraj, za chatę , za rodzinę .
Historia wstrząsów nie oszczędzi . Nieubłaganie czas przemija .
W siedem lat po chrzcie Polska stoi mocarnie w środku Europy,
od Odry sięga po Dniepr dziki . Niedługie będą to splendory.
Prywata , waśnie znów przeważą i trzech sąsiadów państwo polskie
pomiędzy siebie poobdziela i z mapy się wymaże Polskę .
Aby wiek później , kędy Polak nie był , nie bił się o tę - naszą !
Księstwo Warszawskie się odrodzi : Ty byłaś naszą - jesteś naszą !
Krótko . Bo znów Napoleon rozsypie się w zawiejach Rosji ,
znowu się nam poderżnie gardło . Wizja wolności się ulotni .
Lecz opór trwa, będą powstania , to w listopadzie i to w styczniu.
Upadną , krew się będzie lała , olbrzymi w Polsce będzie cmentarz .
Tak przeszło lat pięćdziesiąt długich żyć będzie Polak w poniżeniu,
dopiero koniec I wojny znów zwróci mu wieniec .
Tysiąc dziewięćset osiemnasty . II Rzeczpospolita wstawa,
jakie wiwaty , jaka duma i jaki splendor , jaka chwała
i budowanie wielkie idzie i rozmach , jak na owe czasy.
Ojczyzna rozpościera spiesznie swoje proporce i kokardy .
Dwadzieścia lat historia daje , tylko dwadzieścia Polakowi.
Oszczędność jakaś nadzwyczajna. Znów los podskoczy mu do powiek
i znów się zacznie nagle , strasznie , sześć długich lat to będzie trwało.
Wolałbym tego nie wspominać . Muszę - historia nam to dała .
Wieku energii , wieku pary ,wieku silnika dieslowskiego
i telefonu , telegrafu , epoko światła elektrycznego,
wieku maszyny , samolotu , wieku okrętu , wieku ropy ,
tak się zaczynasz - pod swój koniec jakie osiągniesz horyzonty !
Bo tak się wiek dwudziesty rodził , a ludzkość była bardzo pewna ,
że już porządek się ugodził : bogaci będą , będą biedni .
Jeszcze nikomu się nie śniło , że glob w posadach nagle zadrży ,
że biedni się upomną siłą o prawo do życia i pracy .
Lecz w 1900 roku spokojnie w Europie było .
Największe trzy cesarstwa wolno poobrastały w wielką siłę :
od wschodu Cesarstwo Rosyjskie osiągnęło szczyt , już prawie zenit.
na południu monarchia Austro-Węgierska w swojej potędze cicho drzemie,
a od zachodu Cesarstwo Niemiecki rozkołysane i ogromne
śpi jak zwierz nażarty, na wszystko oczy ma przytomne,
w środku maleńkie Królestwo , Polskie pod obcym jest zaborem .
Dni , lata powoli przelicza , wciąż nieugięty jest Polak .
Ta ziemia jest długa - tak wokół uległa pod ciemiężców butem,
zryw wolności umieją uśmiercać bagnetem, kibitką i knutem.
I żyją Polacy w narkozie , po nocach ich sny tylko budzą ,
że wolność krajowi odjęta , że czują się tutaj jak słudzy .
Wśród czasów owych na tych ziemiach , co Austria na nich zaległa łapą
gdy walc strausowski po salonach kołysał się , oślepiał , bawił ,
Franciszek Józef zaś panował . A gdzieś z nieodgadnionej dali
Monarchii się upadek zjawiał , epoką prądy kołysały.
W ten czas to zwykły , jak nic na świecie , w maleńkim podkarpackim mieście
rodzicom się narodził synek , Kazimierz imię dano we chrzcie,
a ojciec jego austriackiej kolei służył długie lata .
Może dlatego bakcyl kółek szedł i na syna i na brata.
Mieszkali w budzie kolejowej jak przyklejonej w górskim stoku,
obok niej szedł tor kolejowy , brama do Czech , brama do Moraw.
Po przeciwległej stronie wzgórza długie się pięły poszarpane ,
a środkiem gór tych Poprad płynie, niżej go tor przecina traktem.
Muszyna , miasto małe, ciche , jak stróż na tym morawskim szlaku.
Reszta zamczyska zęby szczerzy , ślad bardzo odległego czasu,
doliną tą karawan długich ciągną sznury na Południe ,
stamtąd z powrotem . Miasto ciche zdało się o tym już zapomnieć.
W takim Kazimierz krajobrazie stanął na ziemi, w takim wzrastał .
Ojciec pracował na bocznicy , wieczorem do domu powracał,
a że miał on ośmioro dzieci , porządek trzymał jakby w wojsku,
więc każdy słuchał jego wskazań . W domu tym rygor był i posłuch.(...)
Kazimierz chadzał czasem w góry , w sosnowe lasy , na polany.
Najczęściej bawił się z Józefem , najmłodszym synem tej rodziny .
Zbierali grzyby , to jagody, z gniazd ptakom jajka wybierali,
to nagle mogłeś ujrzeć obu nad Popradowej brzegiem fali.
Na prymitywne małe wędki łowili pstrągi i jelczyki ,
za baranami cwałowali , z procy strzelali do słowików
i rośli bracia , choć najmłodsi . Lecz nagle im umarła matka.
Z zmartwień , zgryzoty im odeszła . To przecież była moja babka .
A w międzyczasie - w Sarajewie- książę kulami uśmiercony
ginie. Zaczyna się wojenka . Pierścień jej wpływu się rozchodzi
jak kamień , co w toni jeziora , zatacza coraz szersze koła
i Europa w ogniu staje - zaczyna się pierwsza światowa .
cdn.
Cesarstwo Rzymskie się rozpadło. Zwyciężył w końcu Nazareńczyk,
a jego mnisi po klasztorach uczyli wiedzy , sztuki, pieśni,
uprawiać ziemię , leczyć ludzi ,kulturę i oświatę nieśli.
Barbarzyńcami aby więcej Mieszkowych plemion nie nazwano -
w dziesiątym wieku naszej ery chrzest On przyjmuje, wraz z nim naród.
Krzyż z rąk biskupa przyjmie , biskupstwa w Polsce pootwiera,
Polskiego narodu powoli księga dziejowa się otwiera.
Po nim Bolesław , Chrobrym zwany , koronę założy na głowę
i Polska sięgnie od Bałtyku po Brześć , po Wołyń i po Wrocław,
od Odry po Bug , od Pomorza aż po Morawy i Łużyce.
Królestwo wielkie i rozległe z nadzieją i nową religią.
W poszumie dębów, w plusku fali spływają wieki , Polak czuwa,
nie raz obroni on Ojczyznę. Ostatnią kroplę krwi zachowa,
a potem hojnie ja przeleje za kraj, za chatę , za rodzinę .
Historia wstrząsów nie oszczędzi . Nieubłaganie czas przemija .
W siedem lat po chrzcie Polska stoi mocarnie w środku Europy,
od Odry sięga po Dniepr dziki . Niedługie będą to splendory.
Prywata , waśnie znów przeważą i trzech sąsiadów państwo polskie
pomiędzy siebie poobdziela i z mapy się wymaże Polskę .
Aby wiek później , kędy Polak nie był , nie bił się o tę - naszą !
Księstwo Warszawskie się odrodzi : Ty byłaś naszą - jesteś naszą !
Krótko . Bo znów Napoleon rozsypie się w zawiejach Rosji ,
znowu się nam poderżnie gardło . Wizja wolności się ulotni .
Lecz opór trwa, będą powstania , to w listopadzie i to w styczniu.
Upadną , krew się będzie lała , olbrzymi w Polsce będzie cmentarz .
Tak przeszło lat pięćdziesiąt długich żyć będzie Polak w poniżeniu,
dopiero koniec I wojny znów zwróci mu wieniec .
Tysiąc dziewięćset osiemnasty . II Rzeczpospolita wstawa,
jakie wiwaty , jaka duma i jaki splendor , jaka chwała
i budowanie wielkie idzie i rozmach , jak na owe czasy.
Ojczyzna rozpościera spiesznie swoje proporce i kokardy .
Dwadzieścia lat historia daje , tylko dwadzieścia Polakowi.
Oszczędność jakaś nadzwyczajna. Znów los podskoczy mu do powiek
i znów się zacznie nagle , strasznie , sześć długich lat to będzie trwało.
Wolałbym tego nie wspominać . Muszę - historia nam to dała .
Wieku energii , wieku pary ,wieku silnika dieslowskiego
i telefonu , telegrafu , epoko światła elektrycznego,
wieku maszyny , samolotu , wieku okrętu , wieku ropy ,
tak się zaczynasz - pod swój koniec jakie osiągniesz horyzonty !
Bo tak się wiek dwudziesty rodził , a ludzkość była bardzo pewna ,
że już porządek się ugodził : bogaci będą , będą biedni .
Jeszcze nikomu się nie śniło , że glob w posadach nagle zadrży ,
że biedni się upomną siłą o prawo do życia i pracy .
Lecz w 1900 roku spokojnie w Europie było .
Największe trzy cesarstwa wolno poobrastały w wielką siłę :
od wschodu Cesarstwo Rosyjskie osiągnęło szczyt , już prawie zenit.
na południu monarchia Austro-Węgierska w swojej potędze cicho drzemie,
a od zachodu Cesarstwo Niemiecki rozkołysane i ogromne
śpi jak zwierz nażarty, na wszystko oczy ma przytomne,
w środku maleńkie Królestwo , Polskie pod obcym jest zaborem .
Dni , lata powoli przelicza , wciąż nieugięty jest Polak .
Ta ziemia jest długa - tak wokół uległa pod ciemiężców butem,
zryw wolności umieją uśmiercać bagnetem, kibitką i knutem.
I żyją Polacy w narkozie , po nocach ich sny tylko budzą ,
że wolność krajowi odjęta , że czują się tutaj jak słudzy .
Wśród czasów owych na tych ziemiach , co Austria na nich zaległa łapą
gdy walc strausowski po salonach kołysał się , oślepiał , bawił ,
Franciszek Józef zaś panował . A gdzieś z nieodgadnionej dali
Monarchii się upadek zjawiał , epoką prądy kołysały.
W ten czas to zwykły , jak nic na świecie , w maleńkim podkarpackim mieście
rodzicom się narodził synek , Kazimierz imię dano we chrzcie,
a ojciec jego austriackiej kolei służył długie lata .
Może dlatego bakcyl kółek szedł i na syna i na brata.
Mieszkali w budzie kolejowej jak przyklejonej w górskim stoku,
obok niej szedł tor kolejowy , brama do Czech , brama do Moraw.
Po przeciwległej stronie wzgórza długie się pięły poszarpane ,
a środkiem gór tych Poprad płynie, niżej go tor przecina traktem.
Muszyna , miasto małe, ciche , jak stróż na tym morawskim szlaku.
Reszta zamczyska zęby szczerzy , ślad bardzo odległego czasu,
doliną tą karawan długich ciągną sznury na Południe ,
stamtąd z powrotem . Miasto ciche zdało się o tym już zapomnieć.
W takim Kazimierz krajobrazie stanął na ziemi, w takim wzrastał .
Ojciec pracował na bocznicy , wieczorem do domu powracał,
a że miał on ośmioro dzieci , porządek trzymał jakby w wojsku,
więc każdy słuchał jego wskazań . W domu tym rygor był i posłuch.(...)
Kazimierz chadzał czasem w góry , w sosnowe lasy , na polany.
Najczęściej bawił się z Józefem , najmłodszym synem tej rodziny .
Zbierali grzyby , to jagody, z gniazd ptakom jajka wybierali,
to nagle mogłeś ujrzeć obu nad Popradowej brzegiem fali.
Na prymitywne małe wędki łowili pstrągi i jelczyki ,
za baranami cwałowali , z procy strzelali do słowików
i rośli bracia , choć najmłodsi . Lecz nagle im umarła matka.
Z zmartwień , zgryzoty im odeszła . To przecież była moja babka .
A w międzyczasie - w Sarajewie- książę kulami uśmiercony
ginie. Zaczyna się wojenka . Pierścień jej wpływu się rozchodzi
jak kamień , co w toni jeziora , zatacza coraz szersze koła
i Europa w ogniu staje - zaczyna się pierwsza światowa .
cdn.
Ciąg dalszy Księgi I "U źródeł istnienia"
(...)
Dopóty zgłoski układać , odlecieć w daleką krainę,
Gdzie mama , gdzie tato i gdzie poranki były śliczne,
Gdzie dzionek każdy się nie kończył, gdzie czas przystawał nad potokiem,
i było cicho i przytulnie i wszystko me cieszyło oko.
Gdzie o wieczorze świerszcze grały, na rzece zaś pląsały rybki,
Gdzie chleb smakował aż tak bardzo, a książka to było coś wszystko,
Gdzie bezproblemie było prawdą jak kułak w plecy i śmiech dziarski,
Gdzie deszcz był deszczem , mech mchem zawsze i najprawdziwsze były kwiaty .
Gdzie dziewczę miało kraśną cerę i druhem było do zabawy.
Gwizdek z wikliny był jak cudo , ton miał , był czule wystrugany.
Gdzie koza wdzięczną miała bródkę , dzwonek na szyi zawieszony.
Zabawa tylko i smak w ustach. Niebo gwiazdkami ozdobione.
Gdzie kraj , choć smutny , choć pobity - miał w oczach dziecka posmak cudu .
A strach miał oczy najprawdziwsze : pociąg w przepaście nagle runął .
Fala Popradu w letniej aurze . Pierwsze olśnienie : pływać umie !
Albo bieg na spokojnym koniu, upadek i ten guz na głowie.
A wszystko proste , tak jak linia , białe - to białe , ciemne - czarne,
Jak tak to tak , jak nie to nie , to też bardzo i wszystko wokół bardzo zgrane,
I kołysanie czasem , trwaniem, ukołysanie rozbawieniem,
Odkrycia tylko naokoło i bardzo wielkie rozrzewnienie .
To takie lata były owe , gdy potwór stanął ponad światem
i hardym butem gasił wszystko, do lagrów ludzkość wpędzał batem.
To takie lata były , chociaż maleńkie oko i mózg mały
tragedii owej nie dostrzegły , niebezpieczeństwa nie widziały,
cofnąć mnie dzisiaj się do tego , zanurzyć mnie się w tym głębinie.
Obym nic z tego nie uronił , obym zapisał , jak płynęło.
Obym historii wątku tego nic nie pogmatwał , nie zaciemnił.
Bym stanął z prawdą jak przed Stwórcą i bym niczego nie wybielił .
Bym osnuł nić owego czasu prawdą, miłością i tęsknotą,
błagam cię , muzo , dodaj siły , olbrzymim bądź polotem
i prostuj ścieżkę , jeśli krzywa , wydłużaj , gdy mnie sił nie stanie,
abym odśpiewał prawdę czasu , jak gdyby dzwony na żegnanie.
Aby pieśń moja była taka , jak te dni proste i ich ludzie,
jako ich praca i wysiłek , jak radość ich i jak ich smutek,
jak owych czasów zwarta masa, co zawsze była sercem Polski,
jak partyzancki rzut granatem i kuli nagłej rykoszet.
Jak matka , co przed swoim domem trzymana serię brała w czoło,
za to , że syn jej w partyzantce, a dzieci matka miała czworo.
Albo jak ci dwudziestolatki nad ranem cichcem wywiezieni ,
po jednej kuli i do dołu, żywcem w tym dole uduszeni.
Taką ty pieśni masz być całą , bo innej nie chcę , tylko taka,
jak ból i rozpacz , jak poranek , jak lot kołującego ptaka,
jak uśmiech dziecka, co zrodzone i widzi kontur matki swojej
i nie zna jeszcze , ale czuje , że ta kobieta to jest moja.
Taką cię , pieśni, chcę rozciągać , wydłużać ,szerzyć , skręcać , stawać
jak węża złotem utkanego i nie chcę z tobą się rozstawać
i Podkarpacia epos mały chcę snuć z Popradem w cichej zmowie.
Na wzgórzach jodły niech zaszumią jak u chorego nad wezgłowiem.
I niechaj się wieść wszędy niesie pomiędzy gminy , miasta , sioły,
jaki tu lud na Podkarpaciu . Co mu dwie zgotowały wojny .
Historię niechaj czas zatrzyma i potomności ją przekaże.
Piękna tu ziemia , dobrzy ludzie. Lecz co im przyszłość jeszcze zdarzy ?
Ojczyzno ,kraju mój rodzinny, ile wysiłku , ile trudu,
by ciebie godnie odmalować . Co tylko w myśli by wybuchło ,
co tylko w sercu się wyśniło , by na papierze kształt znalazło.
Jak ty tętniłaś dni wielkimi , jaką żeś ty buchała chwałą !
Ojczyzno , Polsko , ile trzeba by było wylać atramentu,
a żeby ciebie tak , jak trwałaś , wśród blasku , chwały i zamętu,
a żeby ciebie tak malować , jaką twe płótna pachną farbą ,
Ojczyzno , czy na zawsze będziesz mojemu pióru nieodgadłą ?
Ojczyzno, Polsko , ile razy cię już sławili . W jakiej gamie
o tobie snuli wajdeloci pieśni przedługie ? Ile grano
tobie na larum i na chwalbę ? Jak cię malarze rozsławiali ?
Dlatego , kto cię dziś wspomina , czuje się jakoś bardzo mały.
Ojczyzno, coś padła nie raz pod obuchami skier historii,
a tylko ludzie z kajdan zimnych czuli , że kiedyś byli wolni .
Ojczyzno , potem krew płynęła , powstańcze głosy wichry rwały,
jak echo dopadało z krańców - śniły się druhom dni twej chwały .
A potem znowu toś dudniła gdzieś spod Kircholmu , gdzieś od Wiednia,
od Samosierry , spod Grunwaldu . Monte Cassino się rozległo
na wyżu wielkim , strasznym, dzikim i bestia na nim. A co potem ?
Krwi strugi , cmentarz , goździki i wielki krzyż , ten Ad Memoriam.
Ojczyzno, ile razy byłaś z kart Europy wymazana ?
A jednak tliła się iskierka w narodzie twym, co się nie nagiął ,
przetrwał Habsburgi i Bismarki , Hitlery gdzieś pogrzebał w biegu,
tak się do swoich dni sposobił , tak się do swego spieszył celu .(...)
(...)Dlatego ciebie wielbić trzeba, szanować i ciągle miłować.
W tobie jest wszystko to , co w nas jest , a w nas jest iskra i dynamizm.
Bo w nas jest taka pieśń o tobie, że z grobów by powstali zmarli ,
a w nas jest takie serca bicie na ojczyźnianej twojej glebie,
że to jest wszystki - krwią i solą , wodą i słońcem , dniem i chlebem.
Dlatego , gdyś w historię wkrzepła , uparcie bijesz się o dzieci
i to gdzie ! Na najwyższym forum , bo wszak to w samym ONZ-ecie
Dyktujesz światu : wychowujcie dzieciny tylko dla pokoju ,
bo , co to pokój , ty pamiętasz. Ile dni twoich - to niewola .
Ojczyzno , doszło tak daleko , o czym nikomu się nie śniło ,
że w któryś dzień październikowy świat się zatrzymał i oniemiał :
następcę Piotra mu zrodziłaś z zwykłej krakowskiej prostej ziemi .
Jaki to hałas był na świecie , jak się rozdarli , jak dziwili !
Ojczyzno jesteś , bo wszak byłaś i przez to wielkie twoje bycie
twa ścieżka dzisiaj się szeroczy, spokój pod twoim błękitem.
Że byłaś wielką , będziesz taką i wkorzeniłaś się w historię .
To wszyscy winni zapamiętać . Nikt o tym nie może zapomnieć .(...)
Jak mój początek tak i glob ten, na którym moja jest ojczyzna
też miał on swoje narodziny. Gdyby nie one, czym by były
moje wywody , jak urwane , jak bez opoki , jak bez składu .
Dlatego zgłosek kilkanaście oddaję początkowi globu .
Odległy czas on, zamierzchła pora , geolog myślą nie dosięga,
jak ziemia prakolebka ludzi to parowała, to znów stygła ,
jak po jej grudzie szły epoki , dymy niebiosa zasłaniały
i tak Archaik w naszym globie nastawiał dla siebie zegarek.
Lat trzy tysiące milionów wstecz długich , to zimnych , to gorących
w wodach się glony rozszerzały i promienice lekko pnące
i zaczynała się historia, bios jej nazwa i jej miano ,
co taką cudownością formy do naszych dni aż się ostało .
Po Archaiku , gdzieś około pięćset milionów lat w przeszłości
epoka prze Palezoitu . Glob się rozdyma to znów króci ,
rysują się kontury górskie a brzegi morzom dają wsparcia ,
a w morzach rój zwierząt wszelakich . Trwa srogi bój ten o przetrwanie.
Kręgowce, gady , płazy straszne , jak apokaliptyczny widok,
na lądzie skrzypy i paprocie , przepastne lasy ich gdzieś idą,
a wiatr ich gałęziami szumiąc , nie wiem , czy tego był już pewien,
że w lat miliony później po nich zostanie drogocenny węgiel .
Po tym okresie jeszcze bliżej dni naszych szła epoka nowa
Mezozoiczna , wstecz od dzisiaj w dwustu milionach lat liczona,
czasy gorąca , czasy zimna, jura i kreda i potopy,
czas ichtiozaurów , era ssaków i gadów do ptaków podobnych.
Drzewa iglaste w słońcu szumią , skrzydlaty gad powietrze szyje,
ni zwierz to ni ptak , potem raptem w wodzie zanurzy się głębiny.
Szmat czasu wolno się wydłuża, ziemi rysują się kontury.
Wokół bogactwo i przepych roślinnej , zwierzęcej natury.
Wreszcie około pięćdziesięciu milionów lat przed naszą erą
Kenozoiku jest początek. Wulkany , dymy i gejzery.
Ogień i błyski , pasma górskie z nizin zmierzają pod firmament.
Tak dzisiejszego prawie świata zakańcza się powoli zarys.
W energii , ogniu i chaosie , w dymach i wstrząsach w podziemiu
ropa naftowa się wytwarza , gaz się gromadzi w magazynach -
o tym dwudziesty wiek się dowie , gdy przyjdzie kryzys paliwowy .
To dziesięć milionów lat temu ten skarb gromadzi Pliocen .
Królestwo ssaków się rozpędza , jest słoń i koń i jest już małpa.
Olbrzymie dudnią nosorożce , niedźwiedzie się zbierają w stadła .
Reny , jelenie , wreszcie jest król , ktoś ,kto przewodził temu będzie .
Pojawia się powoli człowiek , mądry , myślący , jest na czele ,
jawi się on Pithekanthropus i Pekinensis , Neandertalczyk .
Ma dwie olbrzymie zwinne ręce , na wszystko czasu mu wystarcza.
Na łowy chodzi , przy ognisku szczękami chrupie mięsa połać,
w grocie kamieniem coś wyrzeźbia , jelenia wyobraża postać .
A do snu sosny mu zaszumią , brzozy i dęby zawtórują -
uczeni na dwieście tysięcy lat ten czas szacują .
Bo człowiek ten potrafi ogień skrzesić z kamienia . W wolnym czasie
obrabia kamień na narzędzia , rogiem zwierzęcym nie pogardzi .
Z kości wytwarza zaś ozdoby , to jakieś bóstwo , jakieś lalki ,
potrafi poczyniać zapasy , do groty wszystko to gromadzi
i idzie na dzikiego zwierza , nie jeden raz z nim w walce ginie .
Tak się zaczyna ta historia - co zwykły człowiek ma na imię .
W młodszej epoce zaś kamienia człowiek hodowli połknie bakcyl,
hoduje rośliny , zwierzęta , rybę nabije na długi patyk .
Zaczyna ziemię spulchniać drzewcem a potem wkłada tam roślinę .
Wygładza kamień i przewierca , garnek potrafi lepić z gliny.
Z ziemi zaś wydobywa skarby , miedziane misy w słońcu świecą .
Buduje już pierwsze lepianki i groty odtąd pustką świecą .
A później wyrwie ziemi brązy , wytworzy z nich narzędzia , bronie .
Tak lat siedemset przed naszą erą kultury naszej jest początek.
Mianem Łużyckiej ją nazwano . A Prasłowianin nie próżnuje ,
wznosi olbrzymie wokół grody i z bronią u ich wrót waruje .
Pilnuje ziemi jako swojej , piękną wytwarza ceramikę.
A po środkowej Europie cwałuje najazd ludów dzikich .
Scytowie prą i prą Celtowie ale słowiańskich grodów siła
oprze się w końcu , a szmat czasu nieubłaganie wciąż przemija .
I pięćset lat przed naszą erą Słowianin w środku Europy
gruntuje swój byt i potęgę i będzie tak aż do dni nowych.
Bartowie zlegną nad Bałtykiem , będą Kurowie tam i Prusi ,
Litwa , Łotysze , Jaćwingowie, będą hen dalej ludy Rusi.
I jak chcą dzieje i historia - w Betlejem Bóg się nocą rodzi ,
Imperium rzymskie u zenitu , swoją potęgą oczy bodzie .
I tak w zerowym owym roku , powiewy od niego szły nowe.
To Chrystusa lub Oktawiana nową epokę liczy człowiek.
Cesarstwo rzymskie rozkwitało, rosło w potęgę państwo Partów
i Indo-Scytów , Ascecydów , chińska dynastia Han rozparta.
Zerowy rok trwa . w Europie Słowianie grunt pod stopą mają ,
obok nich w szóstym już stuleciu powstaje wielkie państwo Franków,
królestwo również Wizygotów i Lągobardów jest zalążek,
rodzi się państwo Anglosasów , wschodnio-rzymskiego cesarstwa początek.
A w ósmym wieku, gdy ów Wielki Karol krzyż w Europie kładzie,
od Łaby aż po fale Dniepru Słowianin dumnie się przechadza :
Plemiona Polan są , Wieleci , Serbowie , Czesi i Słowacy ,
są Morawianie i Bałtowie , plemiona ruskie i Chorwaci.
Czas płynie i w dziesiątym wieku tworzy się zrąb państw tych dzisiejszych .
A Europa wciąż krwią spływa , po Rzymie pozostały wieści ,
z południa , wschodu i zachodu napiera najazd za najazdem .
Za swoją przyszłą państwowością wolno rozgląda się Słowianin.
cdn. ...
Dopóty zgłoski układać , odlecieć w daleką krainę,
Gdzie mama , gdzie tato i gdzie poranki były śliczne,
Gdzie dzionek każdy się nie kończył, gdzie czas przystawał nad potokiem,
i było cicho i przytulnie i wszystko me cieszyło oko.
Gdzie o wieczorze świerszcze grały, na rzece zaś pląsały rybki,
Gdzie chleb smakował aż tak bardzo, a książka to było coś wszystko,
Gdzie bezproblemie było prawdą jak kułak w plecy i śmiech dziarski,
Gdzie deszcz był deszczem , mech mchem zawsze i najprawdziwsze były kwiaty .
Gdzie dziewczę miało kraśną cerę i druhem było do zabawy.
Gwizdek z wikliny był jak cudo , ton miał , był czule wystrugany.
Gdzie koza wdzięczną miała bródkę , dzwonek na szyi zawieszony.
Zabawa tylko i smak w ustach. Niebo gwiazdkami ozdobione.
Gdzie kraj , choć smutny , choć pobity - miał w oczach dziecka posmak cudu .
A strach miał oczy najprawdziwsze : pociąg w przepaście nagle runął .
Fala Popradu w letniej aurze . Pierwsze olśnienie : pływać umie !
Albo bieg na spokojnym koniu, upadek i ten guz na głowie.
A wszystko proste , tak jak linia , białe - to białe , ciemne - czarne,
Jak tak to tak , jak nie to nie , to też bardzo i wszystko wokół bardzo zgrane,
I kołysanie czasem , trwaniem, ukołysanie rozbawieniem,
Odkrycia tylko naokoło i bardzo wielkie rozrzewnienie .
To takie lata były owe , gdy potwór stanął ponad światem
i hardym butem gasił wszystko, do lagrów ludzkość wpędzał batem.
To takie lata były , chociaż maleńkie oko i mózg mały
tragedii owej nie dostrzegły , niebezpieczeństwa nie widziały,
cofnąć mnie dzisiaj się do tego , zanurzyć mnie się w tym głębinie.
Obym nic z tego nie uronił , obym zapisał , jak płynęło.
Obym historii wątku tego nic nie pogmatwał , nie zaciemnił.
Bym stanął z prawdą jak przed Stwórcą i bym niczego nie wybielił .
Bym osnuł nić owego czasu prawdą, miłością i tęsknotą,
błagam cię , muzo , dodaj siły , olbrzymim bądź polotem
i prostuj ścieżkę , jeśli krzywa , wydłużaj , gdy mnie sił nie stanie,
abym odśpiewał prawdę czasu , jak gdyby dzwony na żegnanie.
Aby pieśń moja była taka , jak te dni proste i ich ludzie,
jako ich praca i wysiłek , jak radość ich i jak ich smutek,
jak owych czasów zwarta masa, co zawsze była sercem Polski,
jak partyzancki rzut granatem i kuli nagłej rykoszet.
Jak matka , co przed swoim domem trzymana serię brała w czoło,
za to , że syn jej w partyzantce, a dzieci matka miała czworo.
Albo jak ci dwudziestolatki nad ranem cichcem wywiezieni ,
po jednej kuli i do dołu, żywcem w tym dole uduszeni.
Taką ty pieśni masz być całą , bo innej nie chcę , tylko taka,
jak ból i rozpacz , jak poranek , jak lot kołującego ptaka,
jak uśmiech dziecka, co zrodzone i widzi kontur matki swojej
i nie zna jeszcze , ale czuje , że ta kobieta to jest moja.
Taką cię , pieśni, chcę rozciągać , wydłużać ,szerzyć , skręcać , stawać
jak węża złotem utkanego i nie chcę z tobą się rozstawać
i Podkarpacia epos mały chcę snuć z Popradem w cichej zmowie.
Na wzgórzach jodły niech zaszumią jak u chorego nad wezgłowiem.
I niechaj się wieść wszędy niesie pomiędzy gminy , miasta , sioły,
jaki tu lud na Podkarpaciu . Co mu dwie zgotowały wojny .
Historię niechaj czas zatrzyma i potomności ją przekaże.
Piękna tu ziemia , dobrzy ludzie. Lecz co im przyszłość jeszcze zdarzy ?
Ojczyzno ,kraju mój rodzinny, ile wysiłku , ile trudu,
by ciebie godnie odmalować . Co tylko w myśli by wybuchło ,
co tylko w sercu się wyśniło , by na papierze kształt znalazło.
Jak ty tętniłaś dni wielkimi , jaką żeś ty buchała chwałą !
Ojczyzno , Polsko , ile trzeba by było wylać atramentu,
a żeby ciebie tak , jak trwałaś , wśród blasku , chwały i zamętu,
a żeby ciebie tak malować , jaką twe płótna pachną farbą ,
Ojczyzno , czy na zawsze będziesz mojemu pióru nieodgadłą ?
Ojczyzno, Polsko , ile razy cię już sławili . W jakiej gamie
o tobie snuli wajdeloci pieśni przedługie ? Ile grano
tobie na larum i na chwalbę ? Jak cię malarze rozsławiali ?
Dlatego , kto cię dziś wspomina , czuje się jakoś bardzo mały.
Ojczyzno, coś padła nie raz pod obuchami skier historii,
a tylko ludzie z kajdan zimnych czuli , że kiedyś byli wolni .
Ojczyzno , potem krew płynęła , powstańcze głosy wichry rwały,
jak echo dopadało z krańców - śniły się druhom dni twej chwały .
A potem znowu toś dudniła gdzieś spod Kircholmu , gdzieś od Wiednia,
od Samosierry , spod Grunwaldu . Monte Cassino się rozległo
na wyżu wielkim , strasznym, dzikim i bestia na nim. A co potem ?
Krwi strugi , cmentarz , goździki i wielki krzyż , ten Ad Memoriam.
Ojczyzno, ile razy byłaś z kart Europy wymazana ?
A jednak tliła się iskierka w narodzie twym, co się nie nagiął ,
przetrwał Habsburgi i Bismarki , Hitlery gdzieś pogrzebał w biegu,
tak się do swoich dni sposobił , tak się do swego spieszył celu .(...)
(...)Dlatego ciebie wielbić trzeba, szanować i ciągle miłować.
W tobie jest wszystko to , co w nas jest , a w nas jest iskra i dynamizm.
Bo w nas jest taka pieśń o tobie, że z grobów by powstali zmarli ,
a w nas jest takie serca bicie na ojczyźnianej twojej glebie,
że to jest wszystki - krwią i solą , wodą i słońcem , dniem i chlebem.
Dlatego , gdyś w historię wkrzepła , uparcie bijesz się o dzieci
i to gdzie ! Na najwyższym forum , bo wszak to w samym ONZ-ecie
Dyktujesz światu : wychowujcie dzieciny tylko dla pokoju ,
bo , co to pokój , ty pamiętasz. Ile dni twoich - to niewola .
Ojczyzno , doszło tak daleko , o czym nikomu się nie śniło ,
że w któryś dzień październikowy świat się zatrzymał i oniemiał :
następcę Piotra mu zrodziłaś z zwykłej krakowskiej prostej ziemi .
Jaki to hałas był na świecie , jak się rozdarli , jak dziwili !
Ojczyzno jesteś , bo wszak byłaś i przez to wielkie twoje bycie
twa ścieżka dzisiaj się szeroczy, spokój pod twoim błękitem.
Że byłaś wielką , będziesz taką i wkorzeniłaś się w historię .
To wszyscy winni zapamiętać . Nikt o tym nie może zapomnieć .(...)
Jak mój początek tak i glob ten, na którym moja jest ojczyzna
też miał on swoje narodziny. Gdyby nie one, czym by były
moje wywody , jak urwane , jak bez opoki , jak bez składu .
Dlatego zgłosek kilkanaście oddaję początkowi globu .
Odległy czas on, zamierzchła pora , geolog myślą nie dosięga,
jak ziemia prakolebka ludzi to parowała, to znów stygła ,
jak po jej grudzie szły epoki , dymy niebiosa zasłaniały
i tak Archaik w naszym globie nastawiał dla siebie zegarek.
Lat trzy tysiące milionów wstecz długich , to zimnych , to gorących
w wodach się glony rozszerzały i promienice lekko pnące
i zaczynała się historia, bios jej nazwa i jej miano ,
co taką cudownością formy do naszych dni aż się ostało .
Po Archaiku , gdzieś około pięćset milionów lat w przeszłości
epoka prze Palezoitu . Glob się rozdyma to znów króci ,
rysują się kontury górskie a brzegi morzom dają wsparcia ,
a w morzach rój zwierząt wszelakich . Trwa srogi bój ten o przetrwanie.
Kręgowce, gady , płazy straszne , jak apokaliptyczny widok,
na lądzie skrzypy i paprocie , przepastne lasy ich gdzieś idą,
a wiatr ich gałęziami szumiąc , nie wiem , czy tego był już pewien,
że w lat miliony później po nich zostanie drogocenny węgiel .
Po tym okresie jeszcze bliżej dni naszych szła epoka nowa
Mezozoiczna , wstecz od dzisiaj w dwustu milionach lat liczona,
czasy gorąca , czasy zimna, jura i kreda i potopy,
czas ichtiozaurów , era ssaków i gadów do ptaków podobnych.
Drzewa iglaste w słońcu szumią , skrzydlaty gad powietrze szyje,
ni zwierz to ni ptak , potem raptem w wodzie zanurzy się głębiny.
Szmat czasu wolno się wydłuża, ziemi rysują się kontury.
Wokół bogactwo i przepych roślinnej , zwierzęcej natury.
Wreszcie około pięćdziesięciu milionów lat przed naszą erą
Kenozoiku jest początek. Wulkany , dymy i gejzery.
Ogień i błyski , pasma górskie z nizin zmierzają pod firmament.
Tak dzisiejszego prawie świata zakańcza się powoli zarys.
W energii , ogniu i chaosie , w dymach i wstrząsach w podziemiu
ropa naftowa się wytwarza , gaz się gromadzi w magazynach -
o tym dwudziesty wiek się dowie , gdy przyjdzie kryzys paliwowy .
To dziesięć milionów lat temu ten skarb gromadzi Pliocen .
Królestwo ssaków się rozpędza , jest słoń i koń i jest już małpa.
Olbrzymie dudnią nosorożce , niedźwiedzie się zbierają w stadła .
Reny , jelenie , wreszcie jest król , ktoś ,kto przewodził temu będzie .
Pojawia się powoli człowiek , mądry , myślący , jest na czele ,
jawi się on Pithekanthropus i Pekinensis , Neandertalczyk .
Ma dwie olbrzymie zwinne ręce , na wszystko czasu mu wystarcza.
Na łowy chodzi , przy ognisku szczękami chrupie mięsa połać,
w grocie kamieniem coś wyrzeźbia , jelenia wyobraża postać .
A do snu sosny mu zaszumią , brzozy i dęby zawtórują -
uczeni na dwieście tysięcy lat ten czas szacują .
Bo człowiek ten potrafi ogień skrzesić z kamienia . W wolnym czasie
obrabia kamień na narzędzia , rogiem zwierzęcym nie pogardzi .
Z kości wytwarza zaś ozdoby , to jakieś bóstwo , jakieś lalki ,
potrafi poczyniać zapasy , do groty wszystko to gromadzi
i idzie na dzikiego zwierza , nie jeden raz z nim w walce ginie .
Tak się zaczyna ta historia - co zwykły człowiek ma na imię .
W młodszej epoce zaś kamienia człowiek hodowli połknie bakcyl,
hoduje rośliny , zwierzęta , rybę nabije na długi patyk .
Zaczyna ziemię spulchniać drzewcem a potem wkłada tam roślinę .
Wygładza kamień i przewierca , garnek potrafi lepić z gliny.
Z ziemi zaś wydobywa skarby , miedziane misy w słońcu świecą .
Buduje już pierwsze lepianki i groty odtąd pustką świecą .
A później wyrwie ziemi brązy , wytworzy z nich narzędzia , bronie .
Tak lat siedemset przed naszą erą kultury naszej jest początek.
Mianem Łużyckiej ją nazwano . A Prasłowianin nie próżnuje ,
wznosi olbrzymie wokół grody i z bronią u ich wrót waruje .
Pilnuje ziemi jako swojej , piękną wytwarza ceramikę.
A po środkowej Europie cwałuje najazd ludów dzikich .
Scytowie prą i prą Celtowie ale słowiańskich grodów siła
oprze się w końcu , a szmat czasu nieubłaganie wciąż przemija .
I pięćset lat przed naszą erą Słowianin w środku Europy
gruntuje swój byt i potęgę i będzie tak aż do dni nowych.
Bartowie zlegną nad Bałtykiem , będą Kurowie tam i Prusi ,
Litwa , Łotysze , Jaćwingowie, będą hen dalej ludy Rusi.
I jak chcą dzieje i historia - w Betlejem Bóg się nocą rodzi ,
Imperium rzymskie u zenitu , swoją potęgą oczy bodzie .
I tak w zerowym owym roku , powiewy od niego szły nowe.
To Chrystusa lub Oktawiana nową epokę liczy człowiek.
Cesarstwo rzymskie rozkwitało, rosło w potęgę państwo Partów
i Indo-Scytów , Ascecydów , chińska dynastia Han rozparta.
Zerowy rok trwa . w Europie Słowianie grunt pod stopą mają ,
obok nich w szóstym już stuleciu powstaje wielkie państwo Franków,
królestwo również Wizygotów i Lągobardów jest zalążek,
rodzi się państwo Anglosasów , wschodnio-rzymskiego cesarstwa początek.
A w ósmym wieku, gdy ów Wielki Karol krzyż w Europie kładzie,
od Łaby aż po fale Dniepru Słowianin dumnie się przechadza :
Plemiona Polan są , Wieleci , Serbowie , Czesi i Słowacy ,
są Morawianie i Bałtowie , plemiona ruskie i Chorwaci.
Czas płynie i w dziesiątym wieku tworzy się zrąb państw tych dzisiejszych .
A Europa wciąż krwią spływa , po Rzymie pozostały wieści ,
z południa , wschodu i zachodu napiera najazd za najazdem .
Za swoją przyszłą państwowością wolno rozgląda się Słowianin.
cdn. ...
Subskrybuj:
Posty (Atom)