Zbiry w cholewach czystych, lśniących. Szpicruta chwiejąca u boku,
codziennie będą na apelach. Zlustrują rzesze żywych trupów.
Praca i męka, śmierć i rozpacz obozu tego jest zaletą .
Na bramie szyld szyderczy sterczy : "PRACA LUDZI USZLACHETNIA" .
Pogarda będzie tu dewizą dla nieszczęśników tu zwiezionych,
to dla nadludzi bydło rzeźne, nie jakiś tam normalny człowiek.
Tu śmierć człowieka tylko czeka. Obmyślą mu ją Ci panowie.
Pogarda, jeszcze raz pogarda, nihilizm jest nad tym obozem.
Aż pięć milionów istnień ludzkich pochłonie piekło to na ziemi.
Po wojnie znajdą się też tacy , co w obóz ten nie będą wierzyć.
Dopiero kiedy własną stopą staną na darni z ludzkim prochem,
uciszą się , wstrzymają oddech, łza nagle stanie im u powiek.
Tu ci panowie , z wyższej rasy, ponoć aryjskiej, śmierć tak nieśli .
Po latach wszyscy stracą pamięć tu o tym miejscu, w Norymberdze.
Dopiero film dokumentalny odbierze im ostatnie słowo.
Na sali raptem ktoś omdleje. I straszna cisza będzie wołać.
Lecz Norymberga , czas odległy . Rzesza zachłanna i krwiożercza
idzie na przebój przez lądy . Obozów takich coraz więcej .
Treblinka będzie. Będzie Dachau i Buchenwald i setki całe,
lecz ten tu , gdzieś koło Krakowa przewyższy wszystkich brudną sławą.
Oświęcim - jego pełna nazwa , tu pięć milionów istnień znikło .
Po latach pomnik ostrzeżenie przyszłym epokom tu uczynią .
A za lat kilka jeszcze dalej skarbnica będzie tu ludzkości -
Unesco wyda taki dekret . Ten obóz przejdzie do historii .
Los tylko albo najprościejszy zdarzył to chochlik lub przypadek ,
że na tym strasznym wielkim placu ja się tu raptem znalazłem ?
Dziś byłbym cząstką tych popiołów . I cóż, że lat miałbym sześć tylko,
tu młodsze dzieci uśmiercano. Ja miałem szczęście ! Ot to wszystko.
To pod Krakowem , a w Krakowie osiadł na stałe Frank i dzielnie
zaczął sprawować swoją władzę. W Wawelu miał apartamenty.
Wyrzynał naród powolutku , ale miarowo , jak maszyna.
Prowadził dziennik skrupulatnie. Każda śmierć w nim była widna.
Każdy swój wyrok na Polakach skreślał podpisem i pieczęcią .
Tracono coraz więcej ludzi. Strzelano do nich już za wszystko :
za to, że szli ulicą cicho , że czapkę mieli i rąk dwoje .
By każdy dzień znów ich mniej było. Łapanki , egzekucje, doły .
W swych pamiętnikach Frank da wyrok, że więcej drzew jest niż Polaków.
Na każdym by jednego wieszać .Takiego pana miał ów Kraków,
kolebka Polski, siedziba królów. I gdzieś to nagle znikło wszystko .
Trwoga się tylko wpiła w naród . Groziła mu śmierć biologiczna .
To już nie zabór i niewola. To dobijanie po jednemu.
Rachuba, aby za lat kilkanaście nikt nie pozostał na tej ziemi.
Zagłada działa się narodu. Tylko w niemieckich kartotekach
jej koniec gdzieś był określony. I naród krwawił . Naród czekał . (...)
A ja lat miałem sześć zaledwie, gdy wszystkie owe bezeceństwa
zaległy nad Polską , Europą , gdy się jawiła kresu klęska .
Płakałem. Śmiałem się . Bawiłem. Nic nie wiedziałem o tym świecie,
co później miałem odkrywać w dojrzałych moich starszych latach.
Ojciec dostaje przeniesienie do Rytra , jako nastawniczy .
Tam będzie kilka lat pracował . Myśmy iść mieli do Łomnicy.
I znowu buda kolejowa gdzieś z austriackich jeszcze czasów.
Zatęchła, brudna i wilgotna. To sto piętnaście onej miano .
Numer kolejny budy owej , co ma telefon , pokój , kuchnię
i sień maleńką a wokół wiatry zimowe groźnie dudnią .
A koło budki kolejowej pociągi sapią tam, z powrotem .
Ranni i broń , czołgi i działa , armaty , nawet samoloty
porozbierane na nich jadą . Tak dzień i noc. W niejednej porze
Żegiestów sobie przypominałem . Willa "Maryśka" mnie urosła
jak do luksusów wobec tego, co nowym było nam mieszkaniem.
Nastawał rok czterdziesty drugi . Koło Łomnicy już mieszkamy .
Jeszcze rok jeden jest dzieciństwa , bo szkoła skończy jego sielskość.
Lecz gdzież dzieciństwo ? Naokoło działo się , że się wierzyć nie chce.
Tu do tej budy nad Popradem okropność czasem też podeszła .
Pamiętam . Szedł z Południa transport. Tor tuż za budą się wykręcał.
Na skutek łuku każdy wagon musi być na nim przechylony.
Z platformy nagle beczka spada , w kartofli toczy się zagonek.
Z bratem żeśmy to podpatrzyli . Już wie nasz ojciec. Dalej żwawo
we trójkę do niej pospieszamy i przytaczamy pod dom całą.
Pod stertą słomy w małej szopce umieszcza ową zdobycz tato.
Za dwie godziny po ziemniakach uważnie depcze już gestapo .
Patrzy , ogląda , beczki szuka . Powoli w stronę nas już idą .
Do środka wchodzą , zapytują czy beczki z naftą ktoś nie widział .
Ojciec powiada , nic nie spostrzegł , że nie ma czasu patrzeć w pociąg.
Wychodzą , do szopki kukają . Pod mały chlewik znów podchodzą .
Popatrzą nawet do ustępu , małej stajenki , gdzie dwie kozy .
Jak szybko przyszli tak odchodzą . A jakby weszli tak do szopki
i trochę słomy odrzucili ? O jedną więcej egzekucję .
Los lub traf znowu nas ratował . Odczekał ojciec , aby ustrzec
podejrzeń jakich. Po miesiącu w Łomnicy żeśmy sprzedawali
za masło, ser, ziemniaki , jajka . Ludzie do lamp potrzebowali .
Do domu z wolna głód zaglądał . Kuchni polowej już nie było.
Ciotki nie było na Łopacie . Tamto się dawno zakończyło .
A jeszcze na świat przyszła siostra , Janina dano jej na imię.
Jak tu pięć osób na dzień każdy przyodziać , napoić , wyżywić.
Ojciec pracował dalej w Rytrze . Stał na rozjazdach . Był zwrotniczym.
A zawiadowca, dyżurny ruchu , to byli Niemcy . Również Niemiec
po drugiej stronie na zwrotnicach . Więc ojciec cenił swoją pracę .
Jedynym był nas żywicielem . A Niemiec nie za dużo płacił . (...)